piątek, 27 marca 2020

Rozdział 11: Coit Tower


Beta @NinaAvdeeva <3

~*~

Kiedy pożegnałam się z Billym, zamówiłam taksówkę. Czekałam na nią kilka minut, co wzbudzało moje podenerwowanie. Nie chciałam się spóźnić, a wiedziałam, że w godzinach szczytu i przy tak słonecznej pogodzie będzie ciężko dotrzeć na miejsce o czasie. Na szczyt wieży można było dostać się tylko jedną drogą, więc przede wszystkim obawiałam się zatłoczonej turystami i samochodami Boulevard Telegraph Hill. Miałam ledwie kilka minut, więc poprosiłam taksówkarza, by za drobną dopłatą zawiózł mnie najkrótszą drogą i docisnął mocniej pedał gazu. Początkowo mężczyzna nie chciał się zgodzić, ale ponownie użyłam swojego kobiecego uroku, który podkreślała sukienka i płomienna peruka. Nie musiałam długo nalegać, by taksówkarz spełnił moją prośbę. Uwodzenie przychodziło mi z ogromną łatwością, bo faceci są wzrokowcami. Mogłam chociaż przez moment poczuć się atrakcyjną kobietą, która potrafi owinąć sobie wokół palca mężczyznę. Nieważne, czy to taksówkarz, czy parkingowy, czy ktoś inny. Udawało się omamić każdego.

Telegraph Hill, wieża Coit Tower
W końcu dotarłam na miejsce. Taksówkarzowi udało się podjechać bez większych kłopotów pod samą wieżę, gdzie znajdował się okrągły parking. Zaskoczyło mnie to, ponieważ uliczka była nieco zatłoczona.
Zapłaciłam należytą kwotę i powędrowałam w stronę stromych schodów prowadzących na szczyt wzgórza dzielnicy Telegraph Hill. Musiałam pokonać kilkanaście stopni, co było niezwykłym wyzwaniem ze względu na moje buty. Na dodatek broń umocowana pod sukienką sprawiała, że nie mogłam poruszać się swobodnie. Miałam wielu turystów, którzy stawali na mojej drodze, robiąc zdjęcia i zachwycając widokami. Wielu z nich oprowadzali przewodnicy opowiadający o historii powstania wieży. O mały włos, a wpadłabym na jednego z nich.  Szybkie poruszanie się w butach, które miałam na sobie, można byłoby zaliczyć do sportów wyczynowych.
Na szczęście zdążyłam. Lekko zadyszana spojrzałam w niebo, gdzie oprócz promieniującego słońca ujrzałam wieżę Coit Tower w pełnej okazałości. Była wysoka, mierzyła dokładnie dwieście dziesięć stóp.
Pierwszy raz zobaczyłam to cudo z bliska z ojcem. Zabrał mnie tam tylko raz, w moje dziesiąte urodziny.
Wieża ulokowana była w najwyższej części miasta, więc ze wzgórza można było napawać się niesamowitym widokiem San Francisco. Nic dziwnego, że budowla stała się jednym z symboli tego wyjątkowego miasta. Mogłabym podziwiać ją godzinami i wspominać czasy dzieciństwa, kiedy przychodziłam tam z Billym, lecz byłam umówiona.
Nie miałam pojęcia, gdzie tak naprawdę miałam się spotkać z Wallerem. Dysponowałam jedynie informacją o miejscu i godzinie, a teren wokół wieży widokowej był rozległy. Rozejrzałam się w poszukiwaniu Howarda Wallera bądź kogoś, kto wyglądałby podejrzanie, jednak nie dostrzegłam nikogo takiego. Nie miałam pojęcia, jak Waller zamierzał mnie odnaleźć, ale zapewne nie było to dla niego problemem. Udałam się do wnętrza wieży, gdzie na parterze zapłaciłam kilka dolarów, by — podobnie jak turyści pragnący podziwiać najpiękniejsze widoki — wyjechać windą na szczyt. Od wejścia wpatrywałam się w zachwycające freski, które odwracały moją uwagę, choć miałam skupić się na czymś innym.
Wtem podeszła do mnie kobieta, jak sądziłam, należąca do grupy turystów. W ręce trzymała mapę miasta oraz ulotki informacyjne o Coit Tower i Alcatraz. Przez moment wpatrywała się we mnie, aż w końcu zagadnęła nieśmiało.
– Przepraszam panią. Może zabrzmi to dziwnie, ale jakiś mężczyzna, który właśnie wyjeżdża windą, prosił, bym panią o tym poinformowała – wymamrotała z trudem kobieta. Jej angielski pozostawiał wiele do życzenia, w szczególności wymowa. Wnioskując po urodzie i akcencie, pochodziła z Azji.
– Dziękuję – mruknęłam i od razu skupiłam się na windzie. Byłam nieco zszokowana tym, że Waller mnie rozpoznał, ale zapewne obserwował mnie od początku. Po paru minutach znalazłam się na szczycie. Wciąż miałam na nosie okulary przeciwsłoneczne, dzięki czemu mogłam swobodnie podziwiać widoki zapierające dech w piersiach. Kiedy rozglądałam się w poszukiwaniu mężczyzny, o którym wspomniała Azjatka, usłyszałam za plecami znajomy męski głos.
– Spóźniłaś się kilka minut.
Obróciłam się na pięcie. Przede mną stał Howard Waller jak zwykle elegancko ubrany. Trzymał w ręce plik ulotek turystycznych.
– Jak mnie rozpoznałeś? – spytałam, lustrując go wzrokiem. – No tak, obserwujecie mnie – dodałam, przypominając sobie o róży.
– Nie każdy ma pod sukienką spluwę, Cathrine. Na dodatek nieco wyróżniasz się na tle tych turystów – odpowiedział ze stoickim spokojem i omiótł wzrokiem zwiedzających. – Dlaczego mielibyśmy cię obserwować, skoro miałaś się tutaj zjawić? Myślisz, że kolor włosów i inny ubiór sprawią, że cię nie rozpoznam?
– Zapamiętaj na przyszłość, że nie gustuję w różach. Ta Azjatka też była podstawiona?
– Nie wiem, o czym mówisz – odparł Waller i zmarszczył brwi. Wyglądał na autentycznie zdezorientowanego. Postanowiłam nie drążyć tematu, wiedziałam, że prędzej czy później dowiem się, kto krył się za prezentem.
– Nieważne. Dlaczego akurat Coit Tower? – zapytałam, by zbić go z tropu.
– Jest niezwykle interesującym miejscem, nieprawdaż? – rzucił, a po jego twarzy przemknął lekki uśmiech.
– Raczej nie zjawiliśmy się tutaj, by podziwiać widoki.
Waller pokiwał głową i uniósł kącik ust.
– Racja. Mam coś dla ciebie – obwieścił, a następnie spośród ulotek turystycznych wyjął szarą kopertę i podał mi ją ukradkiem. Schowałam podarunek do torebki i skupiłam się na tym, co mówi mężczyzna. – Otworzysz w bezpiecznym miejscu. Wewnątrz są zdjęcia. Aiden Harris to twój cel – poinformował cicho.
Nazwisko nic mi nie mówiło, było bardzo popularne w Stanach.
Otrzymana koperta stanowiła okno na mroczny świat, do którego miałam wkrótce powrócić. Wiedziałam, z czym wiązało się moje zobowiązanie. Akceptując zlecenie, godziłam się na powrót do dawnych praktyk pod nowym imieniem. Jedyne, czego pragnęłam, to właśnie świeże nazwisko, odnalezienie brata i skończenie ze wszystkim, co zaczęłam lata temu. Wiązało się to jednak z krokiem w przeszłość. Musiałam do niej powrócić, by się uwolnić.
– Co z moimi nowymi dokumentami?
– No tak – mruknął Waller, wyjmując z kieszeni marynarki kolejną kopertę. – Wewnątrz znajduje się również numer telefonu. Kiedy wykonasz zadanie, zadzwoń. Porozmawiamy o czystej karcie. Zależy nam na czasie, więc się nie obijaj. Nie próbuj wywijać żadnych numerów. Mój szef ma naprawdę dobre znajomości w tym mieście. Będziemy mieli cię na celowniku – rzekł, po czym wręczył mi plastikowy dokument. Widniało na nim zdjęcie czarnowłosej kobiety bardzo podobnej do mnie, co mnie nieco zaskoczyło. Tylko kolor włosów się nie zgadzał, ale jego zmiana była mi na rękę. 
– Samantha Hudson – odczytałam.
– Dokładnie tak. Mam nadzieję, że ci się podoba. Imię masz po matce. Będziesz musiała zmienić ten kolor. Zresztą czarny o wiele lepiej do ciebie pasuje – powiedział Waller, wskazując na rude włosy i uśmiechnął się chytrze. – Czas już na mnie. Powodzenia, Samantho. Zapewne wkrótce się zobaczymy.
Mężczyzna oddalił się i straciłam go z oczu w tłumie turystów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz