Beta @NinaAvdeeva <3
~*~
Kiedy pożegnałam się z Billym,
zamówiłam taksówkę. Czekałam na nią kilka minut, co wzbudzało moje
podenerwowanie. Nie chciałam się spóźnić, a wiedziałam, że w godzinach szczytu
i przy tak słonecznej pogodzie będzie ciężko dotrzeć na miejsce o czasie. Na
szczyt wieży można było dostać się tylko jedną drogą, więc przede wszystkim
obawiałam się zatłoczonej turystami i samochodami Boulevard Telegraph Hill.
Miałam ledwie kilka minut, więc poprosiłam taksówkarza, by za drobną dopłatą
zawiózł mnie najkrótszą drogą i docisnął mocniej pedał gazu. Początkowo
mężczyzna nie chciał się zgodzić, ale ponownie użyłam swojego kobiecego uroku, który
podkreślała sukienka i płomienna peruka. Nie musiałam długo nalegać, by
taksówkarz spełnił moją prośbę. Uwodzenie przychodziło mi z ogromną łatwością,
bo faceci są wzrokowcami. Mogłam chociaż przez moment poczuć się atrakcyjną
kobietą, która potrafi owinąć sobie wokół palca mężczyznę. Nieważne, czy to
taksówkarz, czy parkingowy, czy ktoś inny. Udawało się omamić każdego.
Telegraph
Hill, wieża Coit Tower
W końcu dotarłam na miejsce.
Taksówkarzowi udało się podjechać bez większych kłopotów pod samą wieżę, gdzie
znajdował się okrągły parking. Zaskoczyło mnie to, ponieważ uliczka była nieco
zatłoczona.
Zapłaciłam należytą kwotę i
powędrowałam w stronę stromych schodów prowadzących na szczyt wzgórza dzielnicy
Telegraph Hill. Musiałam pokonać kilkanaście stopni, co było niezwykłym
wyzwaniem ze względu na moje buty. Na dodatek broń umocowana pod sukienką
sprawiała, że nie mogłam poruszać się swobodnie. Miałam wielu turystów, którzy
stawali na mojej drodze, robiąc zdjęcia i zachwycając widokami. Wielu z nich
oprowadzali przewodnicy opowiadający o historii powstania wieży. O mały włos, a
wpadłabym na jednego z nich. Szybkie
poruszanie się w butach, które miałam na sobie, można byłoby zaliczyć do
sportów wyczynowych.
Na szczęście zdążyłam. Lekko
zadyszana spojrzałam w niebo, gdzie oprócz promieniującego słońca ujrzałam
wieżę Coit Tower w pełnej okazałości. Była wysoka, mierzyła dokładnie dwieście
dziesięć stóp.
Pierwszy raz zobaczyłam to cudo z
bliska z ojcem. Zabrał mnie tam tylko raz, w moje dziesiąte urodziny.
Wieża ulokowana była w najwyższej
części miasta, więc ze wzgórza można było napawać się niesamowitym widokiem San
Francisco. Nic dziwnego, że budowla stała się jednym z symboli tego wyjątkowego
miasta. Mogłabym podziwiać ją godzinami i wspominać czasy dzieciństwa, kiedy
przychodziłam tam z Billym, lecz byłam umówiona.
Nie miałam pojęcia, gdzie tak
naprawdę miałam się spotkać z Wallerem. Dysponowałam jedynie informacją o
miejscu i godzinie, a teren wokół wieży widokowej był rozległy. Rozejrzałam się
w poszukiwaniu Howarda Wallera bądź kogoś, kto wyglądałby podejrzanie, jednak
nie dostrzegłam nikogo takiego. Nie miałam pojęcia, jak Waller zamierzał mnie
odnaleźć, ale zapewne nie było to dla niego problemem. Udałam się do wnętrza
wieży, gdzie na parterze zapłaciłam kilka dolarów, by — podobnie jak turyści
pragnący podziwiać najpiękniejsze widoki — wyjechać windą na szczyt. Od wejścia
wpatrywałam się w zachwycające freski, które odwracały moją uwagę, choć miałam skupić
się na czymś innym.
Wtem podeszła do mnie kobieta, jak
sądziłam, należąca do grupy turystów. W ręce trzymała mapę miasta oraz ulotki informacyjne
o Coit Tower i Alcatraz. Przez moment wpatrywała się we mnie, aż w końcu
zagadnęła nieśmiało.
– Przepraszam panią. Może zabrzmi
to dziwnie, ale jakiś mężczyzna, który właśnie wyjeżdża windą, prosił, bym
panią o tym poinformowała – wymamrotała z trudem kobieta. Jej angielski pozostawiał
wiele do życzenia, w szczególności wymowa. Wnioskując po urodzie i akcencie,
pochodziła z Azji.
– Dziękuję – mruknęłam i od razu skupiłam
się na windzie. Byłam nieco zszokowana tym, że Waller mnie rozpoznał, ale
zapewne obserwował mnie od początku. Po paru minutach znalazłam się na
szczycie. Wciąż miałam na nosie okulary przeciwsłoneczne, dzięki czemu mogłam
swobodnie podziwiać widoki zapierające dech w piersiach. Kiedy rozglądałam się
w poszukiwaniu mężczyzny, o którym wspomniała Azjatka, usłyszałam za plecami
znajomy męski głos.
– Spóźniłaś się kilka minut.
Obróciłam się na pięcie. Przede mną
stał Howard Waller jak zwykle elegancko ubrany. Trzymał w ręce plik ulotek
turystycznych.
– Jak mnie rozpoznałeś? – spytałam,
lustrując go wzrokiem. – No tak, obserwujecie mnie – dodałam, przypominając
sobie o róży.
– Nie każdy ma pod sukienką spluwę,
Cathrine. Na dodatek nieco wyróżniasz się na tle tych turystów – odpowiedział
ze stoickim spokojem i omiótł wzrokiem zwiedzających. – Dlaczego mielibyśmy cię
obserwować, skoro miałaś się tutaj zjawić? Myślisz, że kolor włosów i inny
ubiór sprawią, że cię nie rozpoznam?
– Zapamiętaj na przyszłość, że nie
gustuję w różach. Ta Azjatka też była podstawiona?
– Nie wiem, o czym mówisz – odparł
Waller i zmarszczył brwi. Wyglądał na autentycznie zdezorientowanego.
Postanowiłam nie drążyć tematu, wiedziałam, że prędzej czy później dowiem się,
kto krył się za prezentem.
– Nieważne. Dlaczego akurat Coit
Tower? – zapytałam, by zbić go z tropu.
– Jest niezwykle interesującym
miejscem, nieprawdaż? – rzucił, a po jego twarzy przemknął lekki uśmiech.
– Raczej nie zjawiliśmy się tutaj,
by podziwiać widoki.
Waller pokiwał głową i uniósł kącik
ust.
– Racja. Mam coś dla ciebie –
obwieścił, a następnie spośród ulotek turystycznych wyjął szarą kopertę i podał
mi ją ukradkiem. Schowałam podarunek do torebki i skupiłam się na tym, co mówi mężczyzna.
– Otworzysz w bezpiecznym miejscu. Wewnątrz są zdjęcia. Aiden Harris to twój
cel – poinformował cicho.
Nazwisko nic mi nie mówiło, było
bardzo popularne w Stanach.
Otrzymana koperta stanowiła okno na
mroczny świat, do którego miałam wkrótce powrócić. Wiedziałam, z czym wiązało
się moje zobowiązanie. Akceptując zlecenie, godziłam się na powrót do dawnych
praktyk pod nowym imieniem. Jedyne, czego pragnęłam, to właśnie świeże nazwisko,
odnalezienie brata i skończenie ze wszystkim, co zaczęłam lata temu. Wiązało
się to jednak z krokiem w przeszłość. Musiałam do niej powrócić, by się uwolnić.
– Co z moimi nowymi dokumentami?
– No tak – mruknął Waller, wyjmując
z kieszeni marynarki kolejną kopertę. – Wewnątrz znajduje się również numer
telefonu. Kiedy wykonasz zadanie, zadzwoń. Porozmawiamy o czystej karcie. Zależy
nam na czasie, więc się nie obijaj. Nie próbuj wywijać żadnych numerów. Mój
szef ma naprawdę dobre znajomości w tym mieście. Będziemy mieli cię na
celowniku – rzekł, po czym wręczył mi plastikowy dokument. Widniało na nim
zdjęcie czarnowłosej kobiety bardzo podobnej do mnie, co mnie nieco zaskoczyło.
Tylko kolor włosów się nie zgadzał, ale jego zmiana była mi na rękę.
– Samantha Hudson – odczytałam.
– Dokładnie tak. Mam nadzieję, że
ci się podoba. Imię masz po matce. Będziesz musiała zmienić ten kolor. Zresztą
czarny o wiele lepiej do ciebie pasuje – powiedział Waller, wskazując na rude
włosy i uśmiechnął się chytrze. – Czas już na mnie. Powodzenia, Samantho.
Zapewne wkrótce się zobaczymy.
Mężczyzna oddalił się i straciłam
go z oczu w tłumie turystów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz