Beta - NinaAvdeeva <3
***
Ostrożnie
wśliznęłam się do środka tylnym wejściem, w którym ktoś wcześniej uszkodził
zamek. Trzymałam w pogotowiu naładowaną broń i znowu doświadczyłam tej
osobliwej mieszanki uczuć: adrenalina i gniew, które wypełniały mnie od środka.
Za każdym razem, kiedy byłam bliska zlikwidowania mojego celu, czułam się tak
samo. I tym razem nie było inaczej. To coś sprawiło, że dawna „ja” powróciła.
Weszłam do dużego
salonu, w którym wszystkie meble zasłonięte były białymi narzutami, na których
znajdowała się gruba warstwa kurzu. Od dawna nikt tam nie zaglądał; dom stał
zupełnie pusty. Zauważyłam porozbijane ramki ze zdjęciami leżące na drewnianej
podłodze. Rozważnie stawiałam kroki, by nie pokaleczyć stóp. Podniosłam jedną z
fotografii, otarłam ją z kurzu i ujrzałam na niej uśmiechniętą, małą
dziewczynkę wtuloną w starszego mężczyznę. Od razu rozpoznałam siebie i ojca.
Wtem usłyszałam
trzaski dochodzące z poddasza. Zmięłam zdjęcie i odrzuciłam je na to samo
miejsce. Bezszelestnie poruszałam się po salonie, badając go wzrokiem.
Zerknęłam na schody prowadzące na górę. Ostrożnie chwyciłam białą balustradę,
po czym, nie opuszczając lufy pistoletu, wspięłam się po stopniach. Ponownie do
moich uszu doszedł ten dźwięk, tym razem wyraźniejszy. Usłyszałam huk i głos
dochodzący ze strychu, na którym zazwyczaj ojciec przechowywał niepotrzebne,
wysłużone rzeczy. Podeszłam do uchylonych nieco drzwi. Zajrzałam przez wąską
szparę, jednak nie byłam w stanie niczego dostrzec. Wtedy rozległ się wibrujący
dźwięk mojego telefonu. Odskoczyłam i chwyciłam komórkę.
– Spójrz, twoja
siostra już do nas zawitała. Nie musiałeś do niej dzwonić, ale to nieco
przyspieszyło jej wycieczkę – rozległ się męski głos, który słyszałam w
rozmowie telefonicznej. – Zaszczyciłaś nas swoją obecnością, jak wspaniale. Już
się bałem, że jednak zrezygnujesz. Twój jakże kochany brat próbował do ciebie
zadzwonić. Jak miło z jego strony. Już za to zapłacił – dodał mężczyzna z groteskową
ironią.
Otworzyłam
drzwi, które rozwarły się z jazgotliwym szczęknięciem. Zastygłam w progu, ponieważ
to, co pojawiło się w moim polu widzenia, wstrząsnęło mną doszczętnie. Eliot
leżał na podłodze w wielkiej kałuży ciemnoczerwonej cieczy, krztusząc się
krwią, która wypływała z jego ust. Całe jego ubranie było nią umazane, a jasne
włosy poczerwieniały, spoczywając w kałuży. Konał bezbronny, ale nie dawał za
wygraną.
Na środku
pomieszczenia był ktoś jeszcze – kobieta przywiązana do starego krzesła. Jej
długie włosy okalała ciemna opaska. Nie mogłam dostrzec twarzy, ponieważ
siedziała tyłem. Była najprawdopodobniej nieprzytomna albo, co gorsza, martwa.
Pod krzesłem znajdowało się mnóstwo śladów krwi sugerujących, że zadano jej
wiele ciosów.
Dostrzegłam również
JEGO. Stał zwrócony do mnie plecami, spoglądając w okno i wycierając ręce w
spory kawałek materiału. Był wysoki, dobrze zbudowany. Odwrócił się powoli. Mogłam
poznać jego twarz. Mocno zarysowana szczęka, zarost i brązowawy odcień skóry.
Widziałam go po raz pierwszy. Nie miałam pojęcia, czym zasłużył sobie u niego
na tortury mój brat. Duże, ciemne oczy oprawcy wpatrywały się we mnie. Na jego ustach
pojawił się głupi uśmieszek. Przeczesał palcami czarne włosy, zostawiając na
nich resztki krwi, której wcześniej usiłował się pozbyć. Wycelowałam w niego pistolet,
zaciskając mocniej palce.
– Kim do cholery
jesteś? – spytałam bez namysłu i kątem oka spojrzałam na zwijającego się z bólu
Eliota.
– Dobre pytanie,
Catherine. Jaka szkoda, że nie wiesz. Od początku, kiedy podesłałem ci węża,
wiedziałem. Pięknie się wystroiłaś na nasze spotkanie – przemówił, a uśmiech
nie schodził mu z twarzy. – Cóż... może zacznę od początku. Czekałem na tę
chwilę dość długo, ale twój braciszek był nieosiągalny. A więc... poznałaś moją
matkę dokładnie dziesięć lat temu. Ojca zresztą też, ale w nieco gorszych
okolicznościach.
– O czym ty
mówisz? Co takiego ci zrobiłam, że torturujesz mojego brata? – syknęłam, nie
spuszczając wzroku z oprawcy.
– Na początku
myślałem, że to ty chciałaś zamordować mojego ojca, ale, jak się okazało, to
tylko twój chory braciszek, który teraz powoli kona.
Otworzyłam usta
ze zdumienia i przeniosłam wzrok na Eliota. Mój brat chciał kogoś zabić? Nie mogłam
w to uwierzyć.
– Dalej nie
rozumiesz? Rusz trochę głową, Catherine. Dziesięć lat temu zawitałaś do mojego
domu z nadzieją na zabicie mojego ojca, Johna Martineza.
I nagle jakby wszystko
stało się jasne. Nie zajęło mi długo przywołanie w pamięci nocy, kiedy miałam
pomścić ojca zabitego przez Martineza.
– To ty byłeś
tym dzieckiem – wyszeptałam zszokowana. Dzieckiem, które było tamtej nocy z
Martinezem i jego partnerką.
– Brawo, w końcu
udało ci się odkryć mój sekret. Jak było za kratkami? Szkoda, że gniłaś tam tylko
dziesięć lat. Wszystko przez moją matkę, która wzięła te cholerne pieniądze i
zmieniła zeznania – wycedził przez zaciśnięte zęby i podszedł do Eliota, po
czym go kopnął.
Momentalnie
skierowałam pistolet w stronę porywacza.
– Nie waż się go
tknąć! – krzyknęłam, podchodząc bliżej. On w tym czasie wyjął z kieszeni nóż i
przystawił go do gardła Eliota. Serce zabiło mi szybciej, a krew pulsowała w
skroniach jak oszalała.
– Zrobię, co
zechcę. Prędzej czy później on i tak umrze. Nie zastanawia cię, dlaczego
siedziałaś za coś, czego nie zrobiłaś? Twój brat to kawał sukinsyna. Mógł się
przyznać, ale wolał, by to siostra odsiedziała za niego wyrok – powiedział
Martinez i się roześmiał.
To, co
usłyszałam, było okrutną prawdą, ale Eliot był moim bratem. Od zawsze bał się
policji i nie mógłby zrobić mi czegoś takiego. Na pewno musiał mieć powód.
– A ta kobieta?
Co to za jedna? Przypadkowa osoba, jak tamta dziewczyna, którą mi podrzuciłeś?
– spytałam, obrzucając go wrogimi spojrzeniami. Miałam ochotę wystrzelić nabój
i naszprycować Martineza ołowiem, ale nigdy nie zaznałabym spokoju, gdybym nie
dowiedziała się wszystkiego.
– Urocza
niespodzianka, prawda? – Zaśmiał się. – Masz rację, tamta dziwka była
przypadkową osobą, ale i ostrzeżeniem dla ciebie. Ta tutaj nie jest
przypadkowa. Może twój brat wszystko ci wyjaśni, jeśli przeżyje. W co bardzo
wątpię. – Spojrzał błędnym wzrokiem w stronę jasnowłosej kobiety.
– Przyrzekam, że
jeśli Eliot umrze, to pozabijam wszystkich twoich bliskich i zdewastuję grób
twojego ojca – wycedziłam i podeszłam o kilka kroków bliżej szaleńca.
– Wielu ich nie
pozostało. Tylko ta suka, moja matka, która za pieniądze zrobi wszystko. Nawet
zmieni zeznania – wysyczał, gładząc Eliota po zakrwawionej szyi. Klatka
piersiowa mojego brata unosiła się lekko, co świadczyło o tym, że nadal
oddychał. Nie miał jednak wiele czasu. Potrzebował jak najszybciej pomocy
medycznej.
– Więc zostałeś
sam jak palec – zadrwiłam i tym razem to ja uśmiechnęłam się chytrze, z
pogardą. – Mów, co to za kobieta.
– Jesteś pewna,
że chcesz wiedzieć? – Zarechotał groteskowo. – Ta dziwka była matką twojego
brata. – Potworny uśmieszek nie znikał z twarzy obłąkanego.
Usłyszałam
dźwięki dochodzące z dołu. Do uszu Martinez najwyraźniej również dotarły, gdyż
momentalnie spojrzał w kierunku drzwi.
– To niemożliwe,
że odnalazłeś... – ucięłam i powiodłam spojrzeniem w tę samą stronę.
– Jeśli to gliny
albo jeden z twoich koleżków, to wiedz, że nie zawaham się rozpruć mu gardła –
powiedział, unosząc głos.
Zerknęłam na
Eliota, wciąż trzymając broń wycelowaną w oprawcę.
– Wiesz,
Anderson, niczego nie pragnę bardziej, jak śmierci tego sukinsyna, który zabił
mi ojca – obwieścił, przyciskając do szyi Eliota nóż. – Zobaczysz na własne
oczy, jak umiera – dodał i zaczął rżeć, jak szalony.
– Nie waż się.
Dobrze wiesz, że to ty będziesz pierwszy.
Pociągnęłam za
spust. Oddałam kilka strzałów w serce Martineza, który w ułamku sekundy wydał z
siebie ostatni oddech, po czym upadł martwy na podłogę. To był jego koniec.
Pomimo że zasługiwał na okrutniejszą śmierć, chciałam to zakończyć raz na
zawsze i pomóc bratu.
– Boże! Eliot! –
krzyknęłam i podbiegłam do niego, aby sprawdzić, czy jeszcze żyje. Był cały we
krwi. Stracił przytomność, ale jego tętno było wyczuwalne.
Wtem po budynku
przetoczył się krzyk:
– Catherine!
Cath! – Od razu rozpoznałam głos Melvina. Zdziwiłam się, że wydostał się z
samochodu.
– Jestem tutaj,
na górze! – odpowiedziałam. Dało się słyszeć hałaśliwy tupot, po czym w progu
ujrzałam Melvina i Billy'ego.
– O mój Boże,
Cath... Co tu się stało?! – wymamrotał Billy, zakrywając usta. Błyskawicznie
podbiegł do mnie.
– Co z tym
facetem? – zapytał Melvin, omiatając wzrokiem pomieszczenie.
– Jak myślisz?
Nie żyje – mruknęłam półszeptem. – Sprawdź, czy kobieta jeszcze oddycha. To
matka Eliota. – Wskazałam jasnowłosą. Melvin podszedł do niej, ostrożnie
stawiając kroki, by uniknąć kontaktu z krwią.
– Niestety jest
martwa. Na moje oko od kilku godzin. Zimna jak cholera. Przykro mi...
– Nie zostało mu
wiele czasu, Catherine. Zadzwonię na pogotowie. Możemy nie zdążyć, jadąc
samochodem – wyszeptał Billy, pochylając się nad ciałem Eliota.
– Cholera,
Billy! Dzwoń po pogotowie! – wrzasnęłam jak opętana.
Billy gorączkowo
zaczął szukać telefonu po kieszeniach. Trząsł się niemiłosiernie. Nie mógł
patrzeć na krew, która spływała po podłodze i moich rękach. To wszystko go przerastało,
jednak próbował się opanować.
– Mam lepszy
pomysł – odparł Melvin. Popatrzyłam na niego z nadzieją w oczach, przytrzymując
głowę Eliota i zatapiając palce w jego pokrytych krwią włosach. – Mów, szybko!
Cholera! On nie może umrzeć, Melvin – wrzasnęłam, a moje oczy się zaszkliły.
Melvin wyjął z
kieszeni telefon, a następnie wykonał jakieś połączenie. Po krótkiej chwili
powiedział:
– Wyślą
śmigłowiec. Zaraz tutaj będzie. Zabiorą go do prywatnej kliniki, a ja już
zadbam o to, by obyło się bez policji i zbędnych pytań.
– To świetnie –
rzekł Billy. Uśmiechnął się lekko i położył mi dłoń na ramieniu, jak to zawsze
zwykł robić w trudnych chwilach. Byłam nieco zdziwiona, że nawet w takiej
sytuacji zebrał się na odwagę, by mnie wesprzeć, chociaż wiedziałam, że sam
ledwo znosi ten widok.
– Musimy tutaj
posprzątać. Nie możemy jej pochować. Zresztą Eliot nie chciał znać kobiety,
która go porzuciła – oznajmiłam i rozejrzałam się po poddaszu. – Billy, zostań
z nim, a ja zajmę się ciałami. Melvin, musisz mi pomóc.
Chwyciłam
pistolet, który zostawiłam na podłodze i schowałam go pod sukienkę. Z pomocą
Melvina wzięliśmy ciało młodego Martineza i wspólnymi siłami znieśliśmy go na
dół. Następnie to samo zrobiliśmy z matką Eliota i udaliśmy się na plażę. Wtedy
przypomniałam sobie o łopacie, która stała pod podestem. Była w tragicznym
stanie, ale postanowiłam ją wykorzystać. Udało mi się przy tym znaleźć jeszcze
jedną, mniejszą łopatę ogrodową, która również była bardzo zniszczona i pokryta
grubą warstwą rdzy. Wzięliśmy się za kopanie, by zdążyć przed śmigłowcem. Co
jakiś czas rozglądałam się wokoło, ale na szczęście w pobliżu nie było żywego
ducha.
– Zafundowałabym
mu o wiele gorszą śmierć, gdyby nie umierający Eliot – powiedziałam z odrazą,
poprawiając zabrudzoną sukienkę, która przeszkadzała mi w kopaniu.
– Wyobrażam
sobie – odparł Melvin, odrzucając piasek. – Nie sądzisz, że powinniśmy pochować
ciało matki Eliota?
– Za jakiś czas
przypływ ich zabierze. Eliot by sobie tego nie życzył. – Przypomniałam sobie
sytuację sprzed lat, kiedy ojciec wyjawił, że matka Eliota była zwyczajną
prostytutką, która pozostawiła go pod naszymi drzwiami.
– Wracaj do niego, Cath. Dam sobie radę; ty
powinnaś być teraz z bratem – zaproponował Clarke. Zawahałam się; spojrzałam
zdezorientowana w jego nadzwyczajne oczy.
– Jesteś pewien?
– Tak –
odpowiedział krótko.
– Wiesz, że
będziemy musieli jeszcze tutaj wrócić, by porządnie posprzątać ten syf? – Spojrzałam
na Melvina, który w ubrudzonym, eleganckim stroju siłował się z piaskiem. On,
nie odrywając się od pracy, pokiwał tylko głową. Pomogłam mu zepchnąć ciała do
wykopanego dołu.
– No idź, dam
radę! – ponaglił.
Kiwnęłam głową,
po czym pomknęłam do domu. Z daleka dostrzegłam zbliżający się śmigłowiec. Odetchnęłam.
Nadchodziła wyczekiwana pomoc. Byliśmy uratowani, Eliot był uratowany.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz