poniedziałek, 11 listopada 2019

Rozdział 1: Dwadzieścia Siedem


Za korektę tekstu bardzo dziękuję Ninie Avdeeva 😊

~*~
Ludzie odcięci od świata i prawdziwego życia dziczeją. Zamykają się w sobie, odtrącają przyjaciół, rodzinę i robią różne niedorzeczne rzeczy. Należałam do takich osób. Do osób, które nie potrafią poradzić sobie z emocjami, nie mogą nad nimi zapanować, a dla zemsty i własnej satysfakcji zrobią wszystko. Bywa, że przez to doprowadza się do śmierci przypadkowych osób…

19 września 2011 r., San Francisco, więzienie stanowe San Quentin*
Przebudziłam się nagle, kiedy zza krat do moich uszu doszedł głośny hałas. Zsunęłam się powoli z twardego, niewygodnego tapczanu, po czym przetarłam oczy wierzchem dłoni. Dotknęłam włosów, które z dnia na dzień wydawały mi się coraz bardziej szorstkie i obce. Od długiego czasu nie widziałam swojego odbicia w lustrze, gdyż zakazano więźniom posiadania niebezpiecznych narzędzi, do jakich zaliczano również zwyczajne zwierciadła. Czułam lekkie pieczenie na wargach, które było pamiątką ostatniej utarczki w więziennej łazience, ale nie miałam pojęcia, jak wyglądam. Po prawie dziesięciu latach zdążyłam się już do wszystkiego przyzwyczaić, aczkolwiek zapomniałam o wielu istotnych rzeczach. Nie wiedziałam już, jak to jest się uśmiechać, czuć zapach świeżo skoszonej trawy, doświadczyć czyjegoś przyjemnego dotyku, odetchnąć z ulgą i cieszyć się zwyczajnym prostym życiem. Mogłam tylko wyobrażać to sobie i tęsknić za tym. Siedziałam w nędznym pudle przez prawie jedną trzecią mojego życia. Człowiek staje się zupełnie inną osobą przez taką izolację od zewnętrznego świata, jakiej doznałam.
Podczas tych dziesięciu najgorszych lat mojego życia prawie nikt nie pokusił się, by mnie odwiedzić. Nie miałam wielu bliskich ani przyjaciół. Siedziałam samotnie, wyczekując każdego dnia na jakiś list, słowo od znajomej osoby, znak. Nie miałam pojęcia, czy na świecie jest jeszcze ktoś, kto mógłby mi jakoś pomóc. Nawet były prawnik mojego ojca odwiedzał mnie niechętnie.
Wszyscy kojarzyli mnie tylko ze zbrodni, którą rzekomo popełniłam. W rzeczywistości było zupełnie inaczej. Nie mogłam powiedzieć, że byłam bez winy. Trudniłam się zabijaniem na zlecenie i zwykle nie były to przypadkowe osoby. Nie narzekałam na swoją pracę, bo przynosiła mi spore dochody. Z czasem zaczęłam być w tym fachu całkiem dobra. Od piątego roku życia trenowałam z ojcem i bratem sztuki walki, które często wykorzystywałam w moich zleceniach. Zasłużyłam sobie nawet na uroczy pseudonim w pełni oddający moją osobowość. Wpływowe jednostki bardzo dobrze kojarzyły mnie, jednak nie wiedziały, do czego jestem zdolna. Nigdy nie byłam zwykłą dziewczyną. Nikt nie podejrzewał, że córka policjanta mogła okazać się jadowitą kobrą.
Do mojej celi podeszła wysoka, dobrze zbudowana rudowłosa policjantka, odrywając mnie od wspomnień. Charakterystyczne, bujne loki miała wysoko upięte.  Pracowała na moim oddziale i zdążyłam dość dobrze poznać ją przez te lata.
Grace Lasher uśmiechnęła się łobuzersko na mój widok i kiwnęła do mnie głową. Kobieta zwykle działała mi na nerwy, ale zdążyłam ją odrobinę polubić. Była jedyną osobą, która zaglądała do mnie i to zawsze z uśmiechem, chociaż zwykle był to szyderczy grymas.
Oparła się o grube, stalowe kraty i westchnęła głośno.
– Och, Anderson... Jak to szybko minęło, czyż nie? Znamy się od dwóch lat, które przeleciały tak szybko, a co dopiero twoja dziesięcioletnia odsiadka – powiedziała i się zaśmiała.
– Minęły jak wieczność – prychnęłam.
– No tak. Moja robota czasem ciągnie się w nieskończoność – mruknęła, przewracając oczami. – Ale bywa naprawdę ciekawie. Zwłaszcza gdy ktoś wpuści węża na dniówce – dodała rozbawiona.
– Węża? – spytałam z zaciekawieniem.
– No wiesz, taki długi, syczący gad. Chyba jeszcze pamiętasz, jak wyglądają węże – powiedziała, rysując w powietrzu coś na kształt tego zwierzęcia. Kiwnęłam głową w odpowiedzi. – Ktoś podrzucił do widzeniówki taką długą gadzinę. Nigdy nie widziałam tak wystraszonego Gibsona! – dodała i zarechotała głośno.
Na samą myśl o tym kącik ust powędrował mi lekko ku górze. Fakt podrzucenia węża na salę widzeń był nieco dziwny.
– Niezły ubaw – szepnęłam.
– Taa, Gibson skakał jak pokręcony! Na szczęście wezwaliśmy wężowego hycla i pozbyliśmy się tego gada – oznajmiła. – Oj, Anderson, będzie mi ciebie brakowało. Zawsze poprawiałaś mi humor tą szkaradną buźką – powiedziała, spoglądając na moją twarz, która zazwyczaj była kompletnie sfatygowana.
Przewróciłam oczami i rozejrzałam się wokoło. Wtedy dopiero uświadomiłam sobie, że mój pobyt w tym cholernym miejscu dobiegał końca. Zrobiło mi się jakoś cieplej na sercu, ale nie mogłam przyswoić tej wiadomości.
– Tak, ja też będę tęsknić za tobą, Grace. I za Mavelem, który pożera twoje ciastka – odrzekłam, kiwając głową w stronę klawisza, którego zauważyłam w oddali na drugim oddziale. Grace zmarszczyła nieco brwi, a uśmiech zniknął jej z twarzy.
– Co takiego? To Mavel?! – syknęła z oburzeniem. – Niech no ja dorwę to jego zapchlone dupsko! – prychnęła, zaciskając dłonie w pięści, po czym ruszyła w stronę mężczyzny.
Uśmiechnęłam się mimowolnie, opierając na łokciach. Kobieta zrobiła niespodziewanie parę kroków w tył i odwróciła się w moją stronę, na co ja zmrużyłam oczy.
– Ach, prawie bym zapomniała – masz gościa, Anderson. Ktoś w końcu pofatygował się, by cię odwiedzić przed wyjściem – dodała i ruszyła przed siebie, znikając za rogiem.
Zastanawiałam się przez moment, kto zamierzał złożyć mi wizytę. Czyżby ktoś w końcu przypomniał sobie o moim istnieniu? Szczerze w to wątpiłam, gdyż moimi jedynymi przyjaciółmi byli ludzie mogący pochwalić się licznymi przewinieniami, przez co nie mieli najmniejszego zamiaru odwiedzać miejsca, w którym roiło się od mundurowych.
Czekałam wytrwale, aż ktoś zjawi się, by zabrać mnie na widzenie. Myśli nie dawały mi spokoju. Wciąż zaprzątałam sobie głowę tajemniczą osobą, z którą niebawem miałam się spotkać. W końcu dostrzegłam klawisza zmierzającego w moim kierunku. Nie byłam zachwycona jego widokiem, gdyż nie przepadałam za Gibsonem. On sam gardził mną jak większością więźniów, a wszyscy przebywający za kratkami obmyślali plan zemsty na nim do zrealizowania po wyjściu na wolność.
– Ty, dwadzieścia siedem! – zwrócił się do mnie. Nazywał mnie tak, ponieważ mój numer identyfikacyjny kończył się właśnie tą liczbą. Nie lubiłam tego określenia, bo przypominało mi o wszystkich okropieństwach, których tutaj doznałam. Czułam się jak zwierzę w klatce, które identyfikowano, używając numeru, a nie jak człowiek.
Podniosłam się i wyprostowałam, wyczekując na jego komunikat. Tym razem nie zamierzałam z nim pogrywać, bo chciałam informacji na temat widzenia, a sprzeczka z Gibsonem niczego by nie ułatwiła.
– Czego chcesz? – spytałam obojętnie. Gibson zamruczał coś pod nosem do swojej krótkofalówki, po czym rozbrzmiał głośny sygnał i kraty otworzyły się ze skrzypnięciem. Szybkim ruchem schował urządzenie do kieszeni spodni i wyjął parę kajdanek.
– Przymknij się! – warknął przez zaciśnięte zęby i chwycił mnie za rękę, szarpiąc mną.
Nie mogłam stawiać oporu, bo wiedziałam, czym mogłoby to skutkować. Niejednokrotnie miałam problemy po zrobieniu krzywdy klawiszom. Zawsze kończyło się to karą cielesną bądź zatrzymaniem w izolatce przez jakiś czas. Chciałam w końcu opuścić to miejsce, nie zniosłabym przedłużenia pobytu.
– Nawet nie próbuj swoich sztuczek… – dodał strażnik, spoglądając na mnie groźnie. Skuł moje ręce, a ja tylko uśmiechnęłam się sztucznie. Ponownie przemówił do swojej krótkofalówki, a moja cela się zamknęła. Przeprowadził mnie przez długi korytarz bloku, po chwili dołączył do nas jeszcze jeden klawisz.
Marshall był zupełnym przeciwieństwem Gibsona. Z wyglądu przypominał któregoś aktora, ale nie miałam pojęcia którego. Był znacznie wyższy i chudszy od większości wartowników, ale mimo to zawsze podporządkowywał się Gibsonowi.
Nagle po oddziale rozniósł się paniczny krzyk, jakby kogoś żywcem oddzierano ze skóry. Zmarszczyłam brwi. Domyśliłam się, że to Shannon Parker. Została skazana za podpalenie domu, w którym znajdowała się jej rodzina – matka kobiety i jej trójka dzieci. Odkąd zjawiła się tutaj, wrzeszczała jak opętana kilka razy dziennie. Lekarz stwierdził, że miewa napady paniki. Zdążyłam ją poznać. Na pierwszy rzut oka wydawała się  normalna i jako jedyna nie chciała mnie udusić, dlatego polubiłam ją, choć tak naprawdę była bardziej niezrównoważona niż ja.
– To znów ta wariatka? – spytał Marshall i westchnął. Był nieco przerażony i najwidoczniej nie chciał mieć do czynienia z Shannon. Gibson zacisnął zęby i szarpnął mną.
– Zaprowadź ją do Rudej. – Wskazał na mnie grubym paluchem, po czym ruszył w stronę celi, w której odsiadywała Shannon.
– Ruchy… – powiedział Marshall i popchnął mnie.
Przyglądałam się innym więźniom, których mijaliśmy. Przypominali bezdomnych, brudnych sponiewieranych ludzi. Uświadomiłam sobie, że wyglądałam zapewne tak samo.
W oddali dostrzegłam czekającą na mnie Grace. Ucieszyłam się w duchu, że to ona, a nie kolejny klawisz, którego nie miałam ochoty oglądać. Wciąż zastanawiałam się, kto zamierzał mnie odwiedzić i to w dzień przed wyjściem na wolność.
– Anderson, idziemy! Marshall, ja się nią zajmę – powiedziała Lasher i kiwnęła głową do funkcjonariusza. On odpowiedział tym samym i powrócił na blok. Grace chwyciła mnie za rękę, jednak zrobiła to o wiele delikatniej niż Gibson czy Marshall. – Jak się miewasz w dzień przed opuszczeniem tej obskurnej nory?
– Kurewsko dobrze. Jak zawsze – odpowiedziałam bez zastanowienia, na co Ruda uśmiechnęła się i pokręciła głową.
Zaprowadziła mnie do sali widzeń. Rozejrzałam się wokoło. Nie pamiętałam, jak wyglądało to miejsce. Pomieszczenie było szare i paskudne jak każde inne. Nawet oddziały Alcatraz prezentowały się lepiej. Wszędzie roiło się od klawiszy, którzy pilnowali widzeń. Grace była jedyną kobietą, która pracowała na oddziale. Czasami zastanawiałam się, jak wytrzymywała z tymi nadętymi błaznami.
Lasher wskazała mi drewniane krzesło, a ja usiadłam na nim. Spojrzałam na słuchawkę telefonu, która spoczywała przede mną. Wtem zza szyby dostrzegłam wysoką postać zmierzającą w moim kierunku. Zmarszczyłam brwi i w skupieniu przyglądałam się tajemniczemu mężczyźnie.
– Masz pięć minut – zakomunikowała Grace i ruszyła w stronę wyjścia.


*jeśli chodzi o więzienie San Quentin, to na potrzeby opowiadania jest ono dla kobiet i mężczyzn. W rzeczywistości do roku 1933 przebywali tam mężczyźni jak i kobiety, aż do wybudowania więzienia dla kobiet w Tehachapi.
___________________
Aut. Już jesteśmy po pierwszym rozdziale :) Dziękuję osobom, które wytrwały do końca i postanowiły zostawić po sobie jakiś ślad. To bardzo motywuje! 
Mam nadzieję, że historia się spodoba. Do następnego :) 
Zapraszam również na moje drugie opowiadanie [klik], kto jeszcze nie zna. :)

5 komentarzy:

  1. "Zsunęłam się powoli z twardego, niewygodnego tapczanu, po czym przetarłam oczy wierzchem dłoni"
    W więzieniach są raczej prycze i łóżka (mamy XXI wiek, a bohaterka siedzi w ciupie od 10-ciu lat, warunki pewnie się poprawiły), nie tapczany rodem z PRLu. :D

    "Od długiego czasu nie widziałam swojego odbicia w lustrze, gdyż zakazano więźniom posiadania niebezpiecznych narzędzi, do jakich zaliczano również zwyczajne zwierciadła."
    Lustro może być zrobione nawet ze sreberka, więc to trochę bez sensu. Tafla musi być po prostu odpowiednio gładka. :)

    "Po prawie dziesięciu latach zdążyłam się już do wszystkiego przyzwyczaić, aczkolwiek zapomniałam o wielu istotnych rzeczach. Nie wiedziałam już, jak to jest się uśmiechać, czuć zapach świeżo skoszonej trawy, doświadczyć czyjegoś przyjemnego dotyku, odetchnąć z ulgą i cieszyć się zwyczajnym prostym życiem."
    To straszna ekspozycja, którą na siłę wciskasz czytelnikowi. I taka dość edgy. Also, uśmiechanie się, zapach skoszonej trawy i tak dalej, to raczej bardzo prozaiczne rzeczy, błahe wręcz. Dziwne, że bohaterka myśli o tym jako o czymś ważnym.

    Dlaczego uważam takie wstawki za złe? Bo raczej nikt nie myśli sobie nagle: o ja, nie pamiętam już, jak pachnie skoszona trawa.

    Generalnie 3/4 tego tekstu to bohaterka opisująca sama siebie. Podajesz czytelnikowi informacje na talerzu i musi Ci uwierzyć, że tak jest, bo tak mówisz. Nie pokazujesz mu tego, że bohaterka potrafi być groźna i dlatego ktoś ją kojarzył. Jej zdolności walki mogłabyś pokazać w jakiejś bójce, zamiast pisać "trenowałam sztuki walki i umiałam się bić". Bo to strasznie sucha informacja.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Na samą myśl o tym kącik ust powędrował mi lekko ku górze."
      Przed chwilą miałyśmy wewnętrzny, pełen angstu monolog bohaterki, jak to nie pamiętała, jak to jest się uśmiechać.

      Zaraz. Czy bohaterka dostała 10 lat za morderstwo? Tylko 10 lat? Nie przyszpilili ją za wcześniejsze morderstwa, skoro pracowała jako zabójca na zlecenie? Coś z pewnością musiało się znaleźć.

      "Uśmiechnęłam się mimowolnie, opierając na łokciach."
      Ponownie. Po co ten cały angstowy wywód o zapominaniu, jak się uśmiechać, skoro za chwilę bohaterka co chwilę się uśmiecha?

      Błędy:
      "Nie byłam zachwycona jego widokiem, gdyż nie przepadałam za Gibsonem. On sam gardził mną jak większością więźniów, a wszyscy przebywający za kratkami obmyślali plan zemsty na nim do zrealizowania po wyjściu na wolność."
      To "on" jest tam niepotrzebne. Znamy podmiot w domyśle, więc wiemy, o kogo chodzi. :)

      Usuń
    2. Spróbuję jakoś zebrać myśli, żeby podsumować to, co wyciągnęłam z prologu i tego rozdziału. Po pierwsze: długa droga przed Tobą, ale się nie zniechęcaj. Twoja twórczość jest lepsza niż 90% tego, co można przeczytać na blogach. Ale warto, żebyś popracowała nad sposobem, w jaki opowiadasz historię. Poprawność to nie wszystko: przede wszystkim warto poćwiczyć nad tym, żeby pozbyć się ekspozycji i niepotrzebnych wstawek, które być może wydają Ci się "cool i true", ale w rzeczywistości nie wnoszą nic do tekstu.

      Po prologu można odnieść wrażenie, że bohaterka to typowa Mary Sue. Jest superzabóczynią, wszystko umie, nawet włamać się do miejskiego systemu. Od początku szybciutko dajemy jej tragiczną przeszłość, pozbywamy się opkowych starych i wrzucamy w wir wydarzeń. Brakuje jeszcze tego, żeby bohaterka okazała się suuper piękna i ponętna, mimo że jest przeorana przez więzienie.

      Warto, żebyś pracowała nad tekstem. Nikt nie rodzi się super pisarzem, warsztat trzeba ćwiczyć, dlatego pisz jak najwięcej, bo nie jest źle. Jeszcze raz: mam nadzieję, że nie odbierzesz moich komentarzy jako czepiania się czy czegoś podobnego, bo mam nadzieję, że krytykę piszę w miarę konstruktywną z perspektywy kogoś, kto ma jakieś tam doświadczenie w redakcji. :P

      O samej fabule trudno mi się wypowiedzieć, bo na tę chwilę to trochę za mało, żeby ocenić, w która stronę zmierza i czy nie jest to przekombinowane, chociaż trochę obawiam się po tym, co przeczytałam w prologu.

      Usuń
  2. Piszę, jak piszę :P Sprawia mi to przyjemność, a że wychodzi, jak wychodzi no to już trudno... :d Będę się starać na przyszłość i to jakoś ulepszać.
    Może faktycznie w wielu miejscach przesadziłam, ale cóż. W pierwszej części chciałam, żeby jednak to były odczucia tej kobiety, więc takie pewne błahe rzeczy wydawały mi się normalne. Być może inaczej się do odbiera.
    Prawdopodobnie, gdy przeczytasz resztę, to możesz się zawieść. Opowiadanie raczej jest utrzymane w podobnym stylu i tak je napisałam.
    Dzięki za komentarze :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Kurde spędzić 10 lat w więzieniu za zbrodnie której się nie popełniło nawet nie u miem sobie tego wyobrazić jakim cudem ona nie zwariowała? Musi być naprawdę silną osobą

    OdpowiedzUsuń