niedziela, 15 grudnia 2019

Rozdział 4: Billy


Beta Nina Avdeeva, dziękuję <3

~*~
Wrzesień był dość ciepłym miesiącem, lecz tego dnia nie można było narzekać na słońce. Było przyjemnie, lekki wiatr smagał twarze przechadzających się ludzi.
Po kilku minach jazdy swobodnie rozsiadłam się na fotelu, wyglądając przez małe okno. Kompletnie zapomniałam, jakie to uczucie widzieć piękno świata w pełnej okazałości. Wszystkie kolory, naturę, najpiękniejszy wiszący most, cudowne miasto. Mogłam zatracić się w nadzwyczajnych widokach, które kiedyś uważałam za przeciętne.
Droga od San Quentin do Chinatown zajęła niecałą godzinę. Widziałam przez okno uliczki zatłoczone przez samochody i ludzi. Dookoła pełno było ogromnych szyldów z chińskimi znakami. Przewodnik opowiadał historię powstania tego miejsca, a niecierpliwi seniorzy kręcili się na swoich siedzeniach, chcąc zacząć już zwiedzanie.
Kierowca zaparkował w jakiejś wąskiej alejce, po czym tylne i przednie drzwi pojazdu zostały otwarte. Zerwałam się szybko z miejsca, ruszając w stronę bliższego mi wyjścia. Wyskoczyłam z autokaru i pomknęłam w kierunku tłumu ludzi, by nie zostać zauważoną. Rozejrzałam się po okolicy. Nie miałam w zwyczaju bywać w chińskiej dzielnicy, ale doskonale ją znałam, ponieważ ojciec przyjaźnił się z pewnym Chińczykiem, u którego zawsze kupował sajgonki. Na samą myśl o tym mój żołądek wydał z siebie dziwny dźwięk. Nie mogłam myśleć o jedzeniu. Miałam ważniejsze sprawy na głowie i w duchu modliłam się, by mój plan wypalił.
Przechadzając się pośród tłumu ludzi, w większości Chińczyków, zmierzałam pod konkretny adres. Tylko tam mogłam czuć się bezpieczna. Nie byłam przekonana, czy osoba, którą zamierzałam odwiedzić, wciąż mieszkała tam, gdzie przed laty. Miasto wyglądało prawie tak samo, jak przed moją odsiadką. Niektóre budynki zostały przemalowane, powstało kilka nowych, a ludzie poruszali się lepszymi samochodami i byli nieco inaczej ubrani. Mimo że zaszły pewne drobne zmiany, umiałam świetnie się wszędzie odnaleźć. Wystarczyło tylko się rozejrzeć się i odświeżyć pamięć.
Opuściłam Chinatown i pomknęłam w stronę Telegraph Hill – dzielnicy, którą doskonale znałam. To tam mieszkałam i miałam się spotkać z Wallerem następnego dnia.
Skręciłam w boczną uliczkę, przyspieszyłam kroku i poprawiłam kaptur, który zsuwał mi się z głowy. Przeszedłszy obok starej kamienicy znajdującej się na obrzeżach miasta, zatrzymałam się. Rozejrzałam się badawczo. W pobliżu zauważyłam dwóch rowerzystów i staruszkę wyprowadzającą chudego jamnika. Było tam znacznie spokojniej i przyjemniej niż w samym środku San Francisco, gdzie o każdej porze dnia można było spotkać masę ludzi.
Zerknęłam na nazwę dobrze mi znanej ulicy. Bywała tutaj dość często, ponieważ w mieszkał tutaj ktoś, z kim łączyła mnie szczególna relacja.
***
Weszłam do budynku i udałam się na czwarte piętro. Pokonawszy schody, podeszłam do drewnianych drzwi z wygrawerowanym numerem 16 i zadzwoniłam. Nie byłam pewna, kto stanie w progu.
Po chwili zza drzwi wyłoniła się starsza, drobna kobieta w okularach na nosie i chustce okrywającej głowę. Nie uśmiechała się przyjaźnie na mój widok i miała ku temu powody – wciąż wyglądałam dość podejrzanie. Zauważyłam, że kobieta  sięga po coś do szafy, co kształtem przypominało broń. Zdjęłam kaptur, uniosłam lekko obie ręce ku górze, by zapewnić ją, że nie mam złych zamiarów. Wtem zorientowałam się, że strzelba była zwykłym karabinem pneumatycznym. Odetchnęłam z ulgą, opuściłam ręce i powiedziałam:
– Spokojnie. Przyszłam, by porozmawiać, szukam pewnej osoby. A co do tej strzelby, muszę pani powiedzieć, że muchy tym pani nie zabije. Proszę mi wierzyć. Wiem, co mówię.
Spojrzałam na nią i kiwnęłam powoli głową, wciąż trzymając dłonie skierowane ku górze. Nie chciałam wykonywać gwałtownych ruchów, ponieważ osoba przede mną wyglądała na roztrzęsioną i zaniepokojoną. Kobieta rzuciła mi groźne spojrzenie i wycelowała we mnie wiatrówkę. Nie spodobało mi się to, bo wiedziałam, że mogę się nabawić kolejnego siniaka. Ręce kobiety drżały. Można było pomyśleć, że to wina strachu, lecz domyśliłam się, że staruszka ma problem z utrzymaniem broni.
– Czego tu szukasz?! Osoby? Tu nie mieszka nikt, kogo byś szukała! Gości nie zapraszamy i nie przyjmujemy! – syknęła. Wychyliła się bardziej zza drzwi, wyciągając lufę. Wtedy dostrzegłam w pełni jej twarz, która wydawała mi się znajoma.
– Pani Humphreys?
– Być może. Kim ty właściwie jesteś?! – warknęła jeszcze głośniej, a wtedy wewnątrz mieszkania ujrzałam sylwetkę chudego mężczyzny, którego z nikim bym nie pomyliła. Nie zważając na kobietę stojącą przede mną, wrzasnęłam:
– Billy!
Wtargnęłam do mieszkania, ku zaskoczeniu Mirandy Humphreys. Nie rozpoznała mnie. Chciałam jej powiedzieć, kim jestem – znałam ją i jej syna od dziecięcych lat – ale równocześnie pragnęłam, by wszyscy zapomnieli o starej Catherine Anderson, a powitali nową osobę, którą miałam się niebawem stać.
– Zaraz, zaraz! Gdzie się pakujesz do cudzego domu! Znasz mojego syna? – zapytała z oburzeniem Chwyciła mocniej strzelbę i ponownie ją we mnie wycelowała. Odwróciłam się do niej i chwyciłam delikatnie za lufę.
– Tak, to mój… stary znajomy ze szkoły średniej – uściśliłam szybko. W głowie wykreowałam wiarygodną historyjkę, którą mogłabym opowiedzieć w razie pytań.
– Ty… tutaj? Myślałem, że już o mnie zapomniałaś! – W wąskim korytarzu rozległ się znajomy, ciepły głos.
Podobny obraz
Wtedy to zobaczyłam przyjaciela w całej okazałości. Mężczyzna podszedł bliżej, lustrując mnie. Oczy rozszerzyły się mu i zabłysnęły w świetle. Uśmiechnął się, choć był lekko zaszokowany.
– A kogo się spodziewałeś po tylu latach? – rzuciłam dziarsko.
Billy wciąż patrzył na mnie, jakby zobaczył ducha. Jego oliwkowa skóra połyskiwała w świetle jarzeniówek.
Nic się nie zmienił, pomyślałam. Ten sam pogodny uśmiech i te same brązowe oczy o świdrującym spojrzeniu Wciąż taki sam: szczupły z burzą potarganych włosów, które należałoby nieco skrócić.. Może tylko nieco zmężniał i wydoroślał.
– Mamo, zostaw nas samych i schowaj tę… wiatrówkę. Jeszcze tego brakowało, byś sobie krzywdę zrobiła. – Rozładował broń, którą kobieta trzymała w prawej dłoni.
Staruszka wciąż zerkała na mnie podejrzliwie. Nie chciała zaufać dziewczynie w kapturze, która wtargnęła do jej mieszkania.
– A skąd mogłam wiedzieć, że to twoja koleżaneczka? Po tym jak niesłusznie aresztowano biedną Catherine, już nikogo tutaj nie sprowadzasz… chyba że o czymś nie wiem. Ach, no jedynie jakichś komputerowców. – Zerknęła na Billy’ego kątem oka, a później przerzuciła wzrok na mnie.
Nawet wiedząc, że siedziałam za kratkami, i nie znając prawdy, miała o mnie dobre zdanie. Bardzo ją lubiłam, a ona traktowała mnie niemalże jak córkę, której nie miała.
– Mamo, proszę cię – zaczął. – Odpocznij trochę. Nie powinnaś się denerwować.
– Och, dobrze. Już sobie idę. A, zapomniałabym – Grazia dzwoniła. Powiedziała, że ma sporo roboty i nocny dyżur, więc musisz zająć się Lucy – zakomunikowała z nieco innym akcentem i zamknąwszy drzwi wejściowe, udała się w stronę kuchni.
– Dobrze, że mnie nie rozpoznała – mruknęłam półszeptem i wypuściłam powoli powietrze z ust.
Billy spojrzał na mnie i zmarszczył nieco brwi. Wyglądał niemalże tak samo, jak dziesięć lat temu, kiedy widziałam go po raz ostatni. Nie zmienił nawet stylu ubierania: koszulka polo i wygodne spodnie khaki.
– Boże, Cath! Minęło tyle lat! – zawołał z entuzjazmem i uścisnął mnie.
– Taaak. I przez te cholerne dziesięć lat nie odwiedziłeś mnie ani razu! – oburzyłam się i dźgnęłam go łokciem w bok. Tęskniłam za Billym, a z drugiej strony byłam na niego wściekła, że nie pofatygował się, by do mnie wpaść.
– Przecież powiedziałem ci, że jeśli wylądujesz w pace, nie będę cię odwiedzał. A tak prawdę mówiąc, to u mnie też nie było kolorowo. Musiałem się przez jakiś czas ukrywać. Dopiero od kilku tygodni pomieszkuję tutaj, bo z matką jest coraz gorzej – mruknął, ściszając głos.
– Nie wygląda, jakby się jej pogarszało. Wręcz przeciwnie. Wciąż mnie pamięta i jest w całkiem niezłej kondycji.
– Tak, ale miewa napady lęku i parę miesięcy temu dowiedziała się, że choruje na białaczkę. Boi się być sama, a dobrze wiesz, że ma tylko mnie – odparł i zaprosił mnie gestem do środka.
Podobny obraz– Białaczka? – Zamarłam na chwilę z otwartymi ustami i spojrzałam na przyjaciela, który wzrok utkwił w podłodze.
– Tak. Jak na razie dobrze się trzyma, ale nie wiem jak długo. Zresztą nie chcę o tym gadać.
– Rozumiem. I naprawdę mi przykro, Billy. – Położyłam dłoń na jego ramieniu. – Co to za dziecko? – spytałam nagle, kiedy w progu korytarza stanęła mała dziewczynka o długich, falujących wzdłuż ramion włosach ognistej barwy. Miała śliczną, jasną, piegowatą twarzyczkę i przyglądała mi się uważnie.
– No właśnie. To Lucy.
– Twoja córka? – Wytrzeszczyłam oczy. – Jakoś niepodobna! – Zerknęłam na Billy’ego, a później na Lucy.
– Co? Ależ skąd! To nie jest moja córka – zaprotestował, wymachując rękami.
Wtedy coś zauważyłam.
– Czekaj, zaraz, zaraz… – powiedziałam, wciąż wpatrując się w dziewczynkę. Wyglądała tak, jakbym ją kiedyś już widziała, ale to nie było możliwe. Nie miałam nigdy kontaktu z małymi dziećmi, nie przebywałam w ich otoczeniu. Poza tym dziewczynka nie miała więcej niż osiem lat. Mimo to przypominała mi kogoś, kogo znałam. Wtedy przypomniało mi się, co powiedziała Miranda i połączyłam fakty. – Grace Lasher. No tak...
Billy otworzył usta ze zdumienia i zaniemówił na moment. Dziewczynka pokiwała śmiało głową i podeszła do mnie, po czym chwyciła moją dłoń swoją maleńką rączką. Poczułam lekkie dreszcze i ciepło, które od niej biło.
– Skąd ty… Jak się zorientowałaś? – spytał zaintrygowany Billy i wziął Lucy na ręce.
Dziewczynka była przeurocza. Nawet ja, kobieta, która nie przepadała za dziećmi, musiała to przyznać.
– Są takie podobne… A w dodatku twoja matka powiedziała Grazia. Raz usłyszałam, jak jeden klawisz ją tak nazwał. Zresztą Grace wspomniała kiedyś o jakimś dziecku. Dlaczego mi nie powiedziałeś?
– O czym? Że mam kuzynkę, która pracuje w zakładzie karnym? Nigdy nie pytałaś, a wcześniej nie miałem z nią kontaktu. Pojawiła się, kiedy dostała informację, że matka choruje. Nie odwiedzałem cię, bo miałem drobne kłopoty, kiedy pomogłem twojemu bratu.
– Co tym razem narozrabiał Eliot?
– Chodziło o prochy, transport z Nevady. Eliot sobie nie radził i potrzebował forsy, by zapłacić za towar. Chciał, żebym mu pomógł. Zgodziłem się i dałem mu część twoich pieniędzy. Później było już tylko gorzej. Szukały mnie gliny z Nevady, a Eliotowi udało się nawiać. Na dodatek Grace miałaby problemy, gdybym zjawił się na widzeniu. Chciałem cię odwiedzić, ale nie mogli mnie spisać. Przy włamaniu do systemu, sprawdziłem, czy nie mają o mnie żadnych danych. Nie wiedzieli kompletnie, kogo szukają – rzekł. – Lucy, idź się pobawić. Za chwilkę do ciebie przyjdę – dodał zupełnie innym tonem i odstawił małą, a ona energicznie pobiegła do małego pokoiku, który znajdował się obok.
– Nie wiedziałam, że cię szukali. Przecież mogłam coś zrobić. Cholera! Zastanawiam się tylko, dlaczego wtedy Eliot mi nic o tym nie powiedział. Znów wpakował się w coś głupiego. Myślałam, że dawno z tym skończył.
Usiadłam na sofie w przestronnym salonie i rozejrzałam się wokoło. Wszystko wyglądało identycznie. Nawet książki ustawione były tak samo, jakby nikt od dziesięciu lat do nich nie zaglądał. Billy zamknął drzwi i dołączył do mnie.
– Nie chciałem ci zawracać głowy. To było zaraz po zabójstwie twojego ojca. Nasz kontakt nie było najlepszy, pamiętasz?
Zdjęłam kaptur, odsłaniając twarz, włosy i nieszczęsne obrażenia. Billy zmarszczył brwi, spoglądając na moje siniaki, rany i zadrapania. Wiedziałam, jak wyglądałam… czy raczej wyobrażałam to sobie.
– Pomogłabym ci, wiesz o tym. Wiedziałeś, jakie miałam możliwości. Zawsze możesz na mnie liczyć, Billy. Nie patrz tak na mnie. Wyglądam koszmarnie, wiem o tym. Zamierzam coś z tym niedługo zrobić.
– Cath, kto cię tak kurewsko urządził? – spytał, zerkając na moje potłuczone ciało. Przekleństwo w jego ustach brzmiało tak nienaturalnie. Bardzo rzadko zdarzało się mu zakląć, ale gdy już to robił, chciało mi się śmiać. – Czekaj, zaraz przyniosę ci jakieś opatrunki. – Podniósł się gwałtownie, jednak zdążyłam go chwycić za ramię.
– Usiądź, nigdzie nie pójdziesz. Nic mi nie jest. Jeśli żyjesz między seryjnymi mordercami i każdy ma ci coś do zarzucenia, musisz kiedyś oberwać. – Zaśmiałam się, choć w rzeczywistości wcale nie było mi do śmiechu.
Billy nawet się nie uśmiechnął. Można było wyczytać z jego twarzy, że moje siniaki i rany powodują u niego najgorsze wyobrażenia. Nie dając za wygraną, zaczął czegoś szukać w komodzie. Wyjąwszy jałowy opatrunek, przyłożył go do rany na mojej dolnej wardze, z której spłynęło kilka kropel krwi, kiedy uniosłam kąciki ust. Zabrałam opatrunek i go odłożyłam.
– Nie musiałeś się fatygować. Jak już mówiłam, nic mi nie jest. Lepiej powiedz mi, czy widziałeś się ostatnio z Eliotem.
– Z Eliotem? Myślałem, że wiesz…
– Co takiego? Nikt mnie nie odwiedzał, nawet Eliot – wycedziłam, czując, jak krew pulsuje mi w skroniach. – W dodatku słyszałam najgorsze rzeczy.
– Co słyszałaś? Eliot przecież wyjechał rok temu.
– Jak to wyjechał? Dzwonił do ciebie? Pisał przez ten czas? – spytałam w nadziei, że mój brat żył i miał się dobrze.
– Nie. Właściwie to nie mam z nim kontaktu, odkąd opuścił San Francisco – mruknął. – Cath, co słyszałaś o Eliocie? – zapytał zupełnie spokojnie, zbliżając się do mnie, jakby wyczuwał moje mroczne obawy.
– Właściwie to… nic, co byłoby prawdą – oznajmiłam.
Bałam się powiedzieć na głos, że mój przyrodni brat prawdopodobnie nie żył. Nie miałam żadnych dowodów. Postanowiłam, że odnajdę Eliota. Żywego. Byłam mu to winna, zostawiwszy go na dziesięć lat samego.
Najgorsza siostra, jaką mógł mieć, pomyślałam.
– Jesteś pewna?
W odpowiedzi kiwnęłam głową. Próbowałam wyglądać na silną, ale nijak mi to nie wychodziło.
– Co tak naprawdę wydarzyło się tamtej nocy, Cath? – zapytał, ściszając głos i nachylając się w moją stronę. Wciąż wpatrywał się we mnie z powagą, jakby studiował moją twarz. Zadziwiło mnie nieco jego pytanie, ale spodziewałam się, że wkrótce będzie chciał poznać moją, a zarazem prawdziwą wersję zdarzeń tamtego dnia.
– Byłam głupia, że tak to rozegrałam. Ja, dziewczyna, która dobrze znała się na swojej robocie, a mimo to nawaliła. Nie powiedziałam ci o niczym, bo stwierdziłam, że nic już nie ma sensu, kiedy dowiedziałam się o zabójstwie ojca. Był dobrym gliną i nie mogłam znieść tego, że ktoś pozbawił go życia. Wiedziałam, gdzie mieszkał ten facet. Facet, który z zimną krwią zabił mi ojca. Kiedy weszłam do jego mieszkania, zobaczyłam ciało: świeża krew, jeszcze ewidentnie nie zdążyła skrzepnąć, widoczne ślady pobicia. Mężczyzna jeszcze żył. Oczy miał zakryte kawałkiem materiału. Pamiętam, że byłam zaskoczona, a jednocześnie wściekła. Może wydać ci się to psychiczne i głupie, ale ja chciałam to zrobić, rozumiesz? Chciałam się zemścić, jednak ktoś mnie ubiegł. Do tej pory nie mam pojęcia, kto mnie uprzedził. Facet oberwał tępym narzędziem w  głowę, wcześniej został kilkakrotnie dźgnięty nożem. Wykrwawiał się. Była tam też jego kobieta, która później w sądzie oskarżała mnie o zabójstwo ojca jej dziecka. Tamtej nocy wezwała gliny i zgarnęli mnie. Nie miałam szans na ucieczkę, ale na niczym mi już nie zależało – powiedziałam, spoglądając w drewnianą posadzkę. Utkwiłam w niej wzrok na dłuższy czas, przywołując chwile sprzed dekady.
– Grace wiedziała, że coś było nie tak. Powiedziała mi, że w twoich aktach znalazła pewną wzmiankę. Nie uciekłaś z miejsca zbrodni i jakby czekałaś na kogoś w mieszkaniu – zakomunikował. – To nie było do ciebie podobne.
– Facet jeszcze żył, więc to było mi na rękę. Jego dziewczyna złożyła najpierw fałszywe zeznania. Podobno widziała, jak to ja zadawałam ciosy, ale jakiś czas później wycofała swoje zarzuty. Wrócono do mojej sprawy, kiedy któregoś dnia po aresztowaniu przyszła z wizytą. Przyznała, że nie widziała, jak tego dokonywałam. Sąd orzekł w związku z tym dziesięć lat. Byłam naprawdę blisko od zagrzania tyłka na krześle, Billy. I tak zabiłam tylu ludzi, że powinnam gnić w tym pudle aż do usranej śmierci. – Uniosłam kąciki ust i poczułam lekkie pieczenie na ustach. Billy zaśmiał się gorzko.
– Jestem zaskoczony, że zmieniła zeznania. Nie miałem pojęcia. A ten facet? Myślisz, że Martinez żyje? – zapytał, nie spuszczając ze mnie wzroku.
– Też byłam nieco zdziwiona, kiedy dowiedziałam się o zmianie zeznań. Przyznałam się do wszystkiego, bo nie miałam wyjścia. Mój adwokat powiedział, że i tak uznają mnie za winną, więc lepiej będzie dla mnie, gdy to zrobię. Prawdziwy oprawca był specjalistą. Żadnych odcisków palców. Wszystko wskazywało na to, że ja tego dokonałam. Byłam na miejscu zbrodni ze swoim uzbrojeniem. Noża sprawcy nie odnaleziono. Wypytywali mnie o niego przez długi czas. A co do Martineza – zmarł kilka dni później. Nie przetrwał ostatniej operacji z tego, co mi wiadomo. Nie byli w stanie go uratować – mruknęłam, przygryzając krwawiącą dolną wargę. Spojrzałam na Billy'ego, który próbował sobie to wszystko poukładać.
Pamiętałam tamten dzień, jakby wydarzył się wczoraj. Wciąż przywoływałam wspomnienia. Były tak wyraźne.
– No ale co z facetem? Przecież musiał widzieć sprawcę, skoro jeszcze żył – rzucił Billy, przerywając moje rozmyślania.
– W zeznaniu podał, że nie widział twarzy. Miał przecież przysłonięte oczy. Nie wiedział, czy był to mężczyzna, czy kobieta. Po technice walki i uderzeniach wskazywał na mężczyznę. W sądzie dowiedzieli się, że kiedyś trenowałam sztuki walki, więc wszystko ze sobą połączyli. Mój czarny pas naprawdę mi wiele pomógł – oznajmiłam z ironią. – Billy, czy ty naprawdę chcesz mnie teraz przesłuchiwać?
– Przepraszam, ale... Grace niewiele mi o tym powiedziała i wciąż unikała tematu, a ja chciałem wiedzieć, czy faktycznie brałaś w tym udział. Jest tak, jak myślałem. Nawet nie wyobrażam sobie, przez co przeszłaś w więzieniu, Cath. Naprawdę chciałem ci jakoś pomóc, ale nawet przez Grace nie było to łatwe. – Położył mi dłoń na ramieniu i uścisnął je lekko. Chwyciłam jego ciepłą rękę i westchnęłam głośno.
Nie mogłam uwierzyć, że siedziałam obok przyjaciela, którego nie widziałam przez tyle lat. Otaczał mnie normalny, ludzki świat. W końcu mogłam odetchnąć i nawet zapłakać. Kilka łez spłynęło mi po policzku, kiedy po raz kolejny zerknęłam na twarz Billy'ego. Otarłam je błyskawicznie i zamknęłam oczy.
– W porządku. Chcę po prostu zapomnieć i spróbować jakoś zacząć wszystko od początku – wymamrotałam, odgarniając opadające włosy.
– Cath, jest jeszcze coś, o czym chciałem ci powiedzieć – oznajmił Billy.
Nie wiedziałam, czego mogłam się spodziewać, ale raczej nic już nie było w stanie mnie zadziwić.
– Co jest, Billy?
– Forsa, którą zostawiłaś w domku letniskowym, zniknęła.
Przypomniałam sobie wtedy o tamtych pieniądzach. Ukryłam część oszczędności właśnie tam, by kiedyś po nie wrócić. Dom stał pusty i Billy miał się nim zaopiekować w razie, gdyby coś mi się stało. Podobnie było z częścią moich rzeczy, które przetrzymywał.
– Kiedy to się stało? – zapytałam. Oczywiście nie chodziło mi o pieniądze. Ważniejsze było, kto dokonał kradzieży.
– Jakieś osiem lat temu. Nie jestem pewien i nie mam pojęcia, kto mógłby je ukraść. Dom nie był zdemolowany. Zniknęły tylko pieniądze.
– Skoro tylko forsa, nie mamy się czym martwić. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że cię widzę, Billy.
– Ja też się cieszę, Cath. W końcu jesteś tutaj. Naprawdę nie mogę w to uwierzyć. Powiedz mi tylko, jak mogę ci pomóc. – Wpatrywał się we mnie jak w obrazek. Widziałam w jego oczach, że z trudem powstrzymywał się od łez.
– Najpierw możesz zamówić pizzę, bo umieram z głodu, a nie jadłam śmieciowego żarcia od jakichś... dziesięciu lat. Ale to nie wszystko, Billy. Jest jeszcze pewna sprawa, o której chciałabym z tobą porozmawiać.

2 komentarze: