Beta Nina Avdeeva, dziękuję <3
~*~
Wrzesień był dość ciepłym
miesiącem, lecz tego dnia nie można było narzekać na słońce. Było przyjemnie, lekki
wiatr smagał twarze przechadzających się ludzi.
Po kilku minach jazdy swobodnie
rozsiadłam się na fotelu, wyglądając przez małe okno. Kompletnie zapomniałam,
jakie to uczucie widzieć piękno świata w pełnej okazałości. Wszystkie kolory,
naturę, najpiękniejszy wiszący most, cudowne miasto. Mogłam zatracić się w
nadzwyczajnych widokach, które kiedyś uważałam za przeciętne.
Droga od San Quentin do Chinatown
zajęła niecałą godzinę. Widziałam przez okno uliczki zatłoczone przez samochody
i ludzi. Dookoła pełno było ogromnych szyldów z chińskimi znakami. Przewodnik
opowiadał historię powstania tego miejsca, a niecierpliwi seniorzy kręcili się
na swoich siedzeniach, chcąc zacząć już zwiedzanie.
Kierowca zaparkował w jakiejś
wąskiej alejce, po czym tylne i przednie drzwi pojazdu zostały otwarte. Zerwałam
się szybko z miejsca, ruszając w stronę bliższego mi wyjścia. Wyskoczyłam z
autokaru i pomknęłam w kierunku tłumu ludzi, by nie zostać zauważoną.
Rozejrzałam się po okolicy. Nie miałam w zwyczaju bywać w chińskiej dzielnicy,
ale doskonale ją znałam, ponieważ ojciec przyjaźnił się z pewnym Chińczykiem, u
którego zawsze kupował sajgonki. Na samą myśl o tym mój żołądek wydał z siebie
dziwny dźwięk. Nie mogłam myśleć o jedzeniu. Miałam ważniejsze sprawy na głowie
i w duchu modliłam się, by mój plan wypalił.
Przechadzając się pośród tłumu
ludzi, w większości Chińczyków, zmierzałam pod konkretny adres. Tylko tam
mogłam czuć się bezpieczna. Nie byłam przekonana, czy osoba, którą zamierzałam
odwiedzić, wciąż mieszkała tam, gdzie przed laty. Miasto wyglądało prawie tak
samo, jak przed moją odsiadką. Niektóre budynki zostały przemalowane, powstało
kilka nowych, a ludzie poruszali się lepszymi samochodami i byli nieco inaczej
ubrani. Mimo że zaszły pewne drobne zmiany, umiałam świetnie się wszędzie odnaleźć.
Wystarczyło tylko się rozejrzeć się i odświeżyć pamięć.
Opuściłam Chinatown i pomknęłam w
stronę Telegraph Hill – dzielnicy, którą doskonale znałam. To tam mieszkałam i
miałam się spotkać z Wallerem następnego dnia.
Skręciłam w boczną uliczkę,
przyspieszyłam kroku i poprawiłam kaptur, który zsuwał mi się z głowy. Przeszedłszy
obok starej kamienicy znajdującej się na obrzeżach miasta, zatrzymałam się.
Rozejrzałam się badawczo. W pobliżu zauważyłam dwóch rowerzystów i staruszkę
wyprowadzającą chudego jamnika. Było tam znacznie spokojniej i przyjemniej niż
w samym środku San Francisco, gdzie o każdej porze dnia można było spotkać masę
ludzi.
Zerknęłam na nazwę dobrze mi znanej
ulicy. Bywała tutaj dość często, ponieważ w mieszkał tutaj ktoś, z kim łączyła
mnie szczególna relacja.
***
Weszłam do budynku i udałam się na
czwarte piętro. Pokonawszy schody, podeszłam do drewnianych drzwi z
wygrawerowanym numerem 16 i zadzwoniłam. Nie byłam pewna, kto stanie w progu.
Po chwili zza drzwi wyłoniła się starsza,
drobna kobieta w okularach na nosie i chustce okrywającej głowę. Nie uśmiechała
się przyjaźnie na mój widok i miała ku temu powody – wciąż wyglądałam dość
podejrzanie. Zauważyłam, że kobieta sięga po coś do szafy, co kształtem przypominało
broń. Zdjęłam kaptur, uniosłam lekko obie ręce ku górze, by zapewnić ją, że nie
mam złych zamiarów. Wtem zorientowałam się, że strzelba była zwykłym karabinem
pneumatycznym. Odetchnęłam z ulgą, opuściłam ręce i powiedziałam:
– Spokojnie. Przyszłam, by
porozmawiać, szukam pewnej osoby. A co do tej strzelby, muszę pani powiedzieć,
że muchy tym pani nie zabije. Proszę mi wierzyć. Wiem, co mówię.
Spojrzałam na nią i kiwnęłam powoli
głową, wciąż trzymając dłonie skierowane ku górze. Nie chciałam wykonywać gwałtownych
ruchów, ponieważ osoba przede mną wyglądała na roztrzęsioną i zaniepokojoną.
Kobieta rzuciła mi groźne spojrzenie i wycelowała we mnie wiatrówkę. Nie
spodobało mi się to, bo wiedziałam, że mogę się nabawić kolejnego siniaka. Ręce
kobiety drżały. Można było pomyśleć, że to wina strachu, lecz domyśliłam się,
że staruszka ma problem z utrzymaniem broni.
– Czego tu szukasz?! Osoby? Tu nie
mieszka nikt, kogo byś szukała! Gości nie zapraszamy i nie przyjmujemy! –
syknęła. Wychyliła się bardziej zza drzwi, wyciągając lufę. Wtedy dostrzegłam w
pełni jej twarz, która wydawała mi się znajoma.
– Pani Humphreys?
– Być może. Kim ty właściwie
jesteś?! – warknęła jeszcze głośniej, a wtedy wewnątrz mieszkania ujrzałam
sylwetkę chudego mężczyzny, którego z nikim bym nie pomyliła. Nie zważając na
kobietę stojącą przede mną, wrzasnęłam:
– Billy!
Wtargnęłam do mieszkania, ku
zaskoczeniu Mirandy Humphreys. Nie rozpoznała mnie. Chciałam jej powiedzieć,
kim jestem – znałam ją i jej syna od dziecięcych lat – ale równocześnie pragnęłam,
by wszyscy zapomnieli o starej Catherine Anderson, a powitali nową osobę, którą
miałam się niebawem stać.
– Zaraz, zaraz! Gdzie się pakujesz
do cudzego domu! Znasz mojego syna? – zapytała z oburzeniem Chwyciła mocniej
strzelbę i ponownie ją we mnie wycelowała. Odwróciłam się do niej i chwyciłam
delikatnie za lufę.
– Tak, to mój… stary znajomy ze
szkoły średniej – uściśliłam szybko. W głowie wykreowałam wiarygodną
historyjkę, którą mogłabym opowiedzieć w razie pytań.
– Ty… tutaj? Myślałem, że już o
mnie zapomniałaś! – W wąskim korytarzu rozległ się znajomy, ciepły głos.
Wtedy to zobaczyłam przyjaciela w
całej okazałości. Mężczyzna podszedł bliżej, lustrując mnie. Oczy rozszerzyły
się mu i zabłysnęły w świetle. Uśmiechnął się, choć był lekko zaszokowany.
– A kogo się spodziewałeś po tylu
latach? – rzuciłam dziarsko.
Billy wciąż patrzył na mnie, jakby
zobaczył ducha. Jego oliwkowa skóra połyskiwała w świetle jarzeniówek.
Nic
się nie zmienił, pomyślałam. Ten sam pogodny uśmiech i te same brązowe oczy o świdrującym
spojrzeniu Wciąż taki sam: szczupły z burzą potarganych włosów, które
należałoby nieco skrócić.. Może tylko nieco zmężniał i wydoroślał.
– Mamo, zostaw nas samych i schowaj
tę… wiatrówkę. Jeszcze tego brakowało, byś sobie krzywdę zrobiła. – Rozładował
broń, którą kobieta trzymała w prawej dłoni.
Staruszka wciąż zerkała na mnie
podejrzliwie. Nie chciała zaufać dziewczynie w kapturze, która wtargnęła do jej
mieszkania.
– A skąd mogłam wiedzieć, że to
twoja koleżaneczka? Po tym jak niesłusznie aresztowano biedną Catherine, już
nikogo tutaj nie sprowadzasz… chyba że o czymś nie wiem. Ach, no jedynie
jakichś komputerowców. – Zerknęła na Billy’ego kątem oka, a później przerzuciła
wzrok na mnie.
Nawet wiedząc, że siedziałam za
kratkami, i nie znając prawdy, miała o mnie dobre zdanie. Bardzo ją lubiłam, a
ona traktowała mnie niemalże jak córkę, której nie miała.
– Mamo, proszę cię – zaczął. –
Odpocznij trochę. Nie powinnaś się denerwować.
– Och, dobrze. Już sobie idę. A, zapomniałabym
– Grazia dzwoniła. Powiedziała, że ma sporo roboty i nocny dyżur, więc musisz
zająć się Lucy – zakomunikowała z nieco innym akcentem i zamknąwszy drzwi
wejściowe, udała się w stronę kuchni.
– Dobrze, że mnie nie rozpoznała –
mruknęłam półszeptem i wypuściłam powoli powietrze z ust.
Billy spojrzał na mnie i zmarszczył
nieco brwi. Wyglądał niemalże tak samo, jak dziesięć lat temu, kiedy widziałam go
po raz ostatni. Nie zmienił nawet stylu ubierania: koszulka polo i wygodne
spodnie khaki.
– Boże, Cath! Minęło tyle lat! – zawołał
z entuzjazmem i uścisnął mnie.
– Taaak. I przez te cholerne
dziesięć lat nie odwiedziłeś mnie ani razu! – oburzyłam się i dźgnęłam go
łokciem w bok. Tęskniłam za Billym, a z drugiej strony byłam na niego wściekła,
że nie pofatygował się, by do mnie wpaść.
– Przecież powiedziałem ci, że
jeśli wylądujesz w pace, nie będę cię odwiedzał. A tak prawdę mówiąc, to u mnie
też nie było kolorowo. Musiałem się przez jakiś czas ukrywać. Dopiero od kilku
tygodni pomieszkuję tutaj, bo z matką jest coraz gorzej – mruknął, ściszając
głos.
– Nie wygląda, jakby się jej
pogarszało. Wręcz przeciwnie. Wciąż mnie pamięta i jest w całkiem niezłej
kondycji.
– Tak, ale miewa napady lęku i parę
miesięcy temu dowiedziała się, że choruje na białaczkę. Boi się być sama, a
dobrze wiesz, że ma tylko mnie – odparł i zaprosił mnie gestem do środka.
– Białaczka? – Zamarłam na chwilę z
otwartymi ustami i spojrzałam na przyjaciela, który wzrok utkwił w podłodze.
– Tak. Jak na razie dobrze się
trzyma, ale nie wiem jak długo. Zresztą nie chcę o tym gadać.
– Rozumiem. I naprawdę mi przykro,
Billy. – Położyłam dłoń na jego ramieniu. – Co to za dziecko? – spytałam nagle,
kiedy w progu korytarza stanęła mała dziewczynka o długich, falujących wzdłuż
ramion włosach ognistej barwy. Miała śliczną, jasną, piegowatą twarzyczkę i
przyglądała mi się uważnie.
– No właśnie. To Lucy.
– Twoja córka? – Wytrzeszczyłam
oczy. – Jakoś niepodobna! – Zerknęłam na Billy’ego, a później na Lucy.
– Co? Ależ skąd! To nie jest moja
córka – zaprotestował, wymachując rękami.
Wtedy coś zauważyłam.
– Czekaj, zaraz, zaraz… –
powiedziałam, wciąż wpatrując się w dziewczynkę. Wyglądała tak, jakbym ją
kiedyś już widziała, ale to nie było możliwe. Nie miałam nigdy kontaktu z
małymi dziećmi, nie przebywałam w ich otoczeniu. Poza tym dziewczynka nie miała
więcej niż osiem lat. Mimo to przypominała mi kogoś, kogo znałam. Wtedy
przypomniało mi się, co powiedziała Miranda i połączyłam fakty. – Grace Lasher.
No tak...
Billy otworzył usta ze zdumienia i
zaniemówił na moment. Dziewczynka pokiwała śmiało głową i podeszła do mnie, po
czym chwyciła moją dłoń swoją maleńką rączką. Poczułam lekkie dreszcze i
ciepło, które od niej biło.
– Skąd ty… Jak się zorientowałaś? –
spytał zaintrygowany Billy i wziął Lucy na ręce.
Dziewczynka była przeurocza. Nawet
ja, kobieta, która nie przepadała za dziećmi, musiała to przyznać.
– Są takie podobne… A w dodatku
twoja matka powiedziała Grazia. Raz usłyszałam, jak jeden klawisz ją tak nazwał.
Zresztą Grace wspomniała kiedyś o jakimś dziecku. Dlaczego mi nie powiedziałeś?
– O czym? Że mam kuzynkę, która
pracuje w zakładzie karnym? Nigdy nie pytałaś, a wcześniej nie miałem z nią
kontaktu. Pojawiła się, kiedy dostała informację, że matka choruje. Nie odwiedzałem
cię, bo miałem drobne kłopoty, kiedy pomogłem twojemu bratu.
– Co tym razem narozrabiał Eliot?
– Chodziło o prochy, transport z
Nevady. Eliot sobie nie radził i potrzebował forsy, by zapłacić za towar.
Chciał, żebym mu pomógł. Zgodziłem się i dałem mu część twoich pieniędzy.
Później było już tylko gorzej. Szukały mnie gliny z Nevady, a Eliotowi udało
się nawiać. Na dodatek Grace miałaby problemy, gdybym zjawił się na widzeniu.
Chciałem cię odwiedzić, ale nie mogli mnie spisać. Przy włamaniu do systemu,
sprawdziłem, czy nie mają o mnie żadnych danych. Nie wiedzieli kompletnie, kogo
szukają – rzekł. – Lucy, idź się pobawić. Za chwilkę do ciebie przyjdę – dodał
zupełnie innym tonem i odstawił małą, a ona energicznie pobiegła do małego
pokoiku, który znajdował się obok.
– Nie wiedziałam, że cię szukali.
Przecież mogłam coś zrobić. Cholera! Zastanawiam się tylko, dlaczego wtedy
Eliot mi nic o tym nie powiedział. Znów wpakował się w coś głupiego. Myślałam,
że dawno z tym skończył.
Usiadłam na sofie w przestronnym
salonie i rozejrzałam się wokoło. Wszystko wyglądało identycznie. Nawet książki
ustawione były tak samo, jakby nikt od dziesięciu lat do nich nie zaglądał.
Billy zamknął drzwi i dołączył do mnie.
– Nie chciałem ci zawracać głowy.
To było zaraz po zabójstwie twojego ojca. Nasz kontakt nie było najlepszy,
pamiętasz?
Zdjęłam kaptur, odsłaniając twarz,
włosy i nieszczęsne obrażenia. Billy zmarszczył brwi, spoglądając na moje
siniaki, rany i zadrapania. Wiedziałam, jak wyglądałam… czy raczej wyobrażałam
to sobie.
– Pomogłabym ci, wiesz o tym.
Wiedziałeś, jakie miałam możliwości. Zawsze możesz na mnie liczyć, Billy. Nie
patrz tak na mnie. Wyglądam koszmarnie, wiem o tym. Zamierzam coś z tym niedługo
zrobić.
– Cath, kto cię tak kurewsko
urządził? – spytał, zerkając na moje potłuczone ciało. Przekleństwo w jego
ustach brzmiało tak nienaturalnie. Bardzo rzadko zdarzało się mu zakląć, ale
gdy już to robił, chciało mi się śmiać. – Czekaj, zaraz przyniosę ci jakieś
opatrunki. – Podniósł się gwałtownie, jednak zdążyłam go chwycić za ramię.
– Usiądź, nigdzie nie pójdziesz.
Nic mi nie jest. Jeśli żyjesz między seryjnymi mordercami i każdy ma ci coś do
zarzucenia, musisz kiedyś oberwać. – Zaśmiałam się, choć w rzeczywistości wcale
nie było mi do śmiechu.
Billy nawet się nie uśmiechnął.
Można było wyczytać z jego twarzy, że moje siniaki i rany powodują u niego
najgorsze wyobrażenia. Nie dając za wygraną, zaczął czegoś szukać w komodzie. Wyjąwszy
jałowy opatrunek, przyłożył go do rany na mojej dolnej wardze, z której
spłynęło kilka kropel krwi, kiedy uniosłam kąciki ust. Zabrałam opatrunek i go
odłożyłam.
– Nie musiałeś się fatygować. Jak
już mówiłam, nic mi nie jest. Lepiej powiedz mi, czy widziałeś się ostatnio z
Eliotem.
– Z Eliotem? Myślałem, że wiesz…
– Co takiego? Nikt mnie nie
odwiedzał, nawet Eliot – wycedziłam, czując, jak krew pulsuje mi w skroniach. –
W dodatku słyszałam najgorsze rzeczy.
– Co słyszałaś? Eliot przecież
wyjechał rok temu.
– Jak to wyjechał? Dzwonił do
ciebie? Pisał przez ten czas? – spytałam w nadziei, że mój brat żył i miał się
dobrze.
– Nie. Właściwie to nie mam z nim
kontaktu, odkąd opuścił San Francisco – mruknął. – Cath, co słyszałaś o
Eliocie? – zapytał zupełnie spokojnie, zbliżając się do mnie, jakby wyczuwał
moje mroczne obawy.
– Właściwie to… nic, co byłoby
prawdą – oznajmiłam.
Bałam się powiedzieć na głos, że
mój przyrodni brat prawdopodobnie nie żył. Nie miałam żadnych dowodów.
Postanowiłam, że odnajdę Eliota. Żywego. Byłam mu to winna, zostawiwszy go na dziesięć
lat samego.
Najgorsza
siostra, jaką mógł mieć, pomyślałam.
– Jesteś pewna?
W odpowiedzi kiwnęłam głową.
Próbowałam wyglądać na silną, ale nijak mi to nie wychodziło.
– Co tak naprawdę wydarzyło się
tamtej nocy, Cath? – zapytał, ściszając głos i nachylając się w moją stronę.
Wciąż wpatrywał się we mnie z powagą, jakby studiował moją twarz. Zadziwiło
mnie nieco jego pytanie, ale spodziewałam się, że wkrótce będzie chciał poznać
moją, a zarazem prawdziwą wersję zdarzeń tamtego dnia.
– Byłam głupia, że tak to
rozegrałam. Ja, dziewczyna, która dobrze znała się na swojej robocie, a mimo to
nawaliła. Nie powiedziałam ci o niczym, bo stwierdziłam, że nic już nie ma sensu,
kiedy dowiedziałam się o zabójstwie ojca. Był dobrym gliną i nie mogłam znieść
tego, że ktoś pozbawił go życia. Wiedziałam, gdzie mieszkał ten facet. Facet,
który z zimną krwią zabił mi ojca. Kiedy weszłam do jego mieszkania, zobaczyłam
ciało: świeża krew, jeszcze ewidentnie nie zdążyła skrzepnąć, widoczne ślady
pobicia. Mężczyzna jeszcze żył. Oczy miał zakryte kawałkiem materiału.
Pamiętam, że byłam zaskoczona, a jednocześnie wściekła. Może wydać ci się to
psychiczne i głupie, ale ja chciałam to zrobić, rozumiesz? Chciałam się
zemścić, jednak ktoś mnie ubiegł. Do tej pory nie mam pojęcia, kto mnie
uprzedził. Facet oberwał tępym narzędziem w
głowę, wcześniej został kilkakrotnie dźgnięty nożem. Wykrwawiał się.
Była tam też jego kobieta, która później w sądzie oskarżała mnie o zabójstwo
ojca jej dziecka. Tamtej nocy wezwała gliny i zgarnęli mnie. Nie miałam szans
na ucieczkę, ale na niczym mi już nie zależało – powiedziałam, spoglądając w
drewnianą posadzkę. Utkwiłam w niej wzrok na dłuższy czas, przywołując chwile
sprzed dekady.
– Grace wiedziała, że coś było nie
tak. Powiedziała mi, że w twoich aktach znalazła pewną wzmiankę. Nie uciekłaś z
miejsca zbrodni i jakby czekałaś na kogoś w mieszkaniu – zakomunikował. – To
nie było do ciebie podobne.
– Facet jeszcze żył, więc to było
mi na rękę. Jego dziewczyna złożyła najpierw fałszywe zeznania. Podobno
widziała, jak to ja zadawałam ciosy, ale jakiś czas później wycofała swoje
zarzuty. Wrócono do mojej sprawy, kiedy któregoś dnia po aresztowaniu przyszła
z wizytą. Przyznała, że nie widziała, jak tego dokonywałam. Sąd orzekł w
związku z tym dziesięć lat. Byłam naprawdę blisko od zagrzania tyłka na
krześle, Billy. I tak zabiłam tylu ludzi, że powinnam gnić w tym pudle aż do
usranej śmierci. – Uniosłam kąciki ust i poczułam lekkie pieczenie na ustach.
Billy zaśmiał się gorzko.
– Jestem zaskoczony, że zmieniła
zeznania. Nie miałem pojęcia. A ten facet? Myślisz, że Martinez żyje? – zapytał,
nie spuszczając ze mnie wzroku.
– Też byłam nieco zdziwiona, kiedy
dowiedziałam się o zmianie zeznań. Przyznałam się do wszystkiego, bo nie miałam
wyjścia. Mój adwokat powiedział, że i tak uznają mnie za winną, więc lepiej
będzie dla mnie, gdy to zrobię. Prawdziwy oprawca był specjalistą. Żadnych
odcisków palców. Wszystko wskazywało na to, że ja tego dokonałam. Byłam na
miejscu zbrodni ze swoim uzbrojeniem. Noża sprawcy nie odnaleziono. Wypytywali
mnie o niego przez długi czas. A co do Martineza – zmarł kilka dni później. Nie
przetrwał ostatniej operacji z tego, co mi wiadomo. Nie byli w stanie go
uratować – mruknęłam, przygryzając krwawiącą dolną wargę. Spojrzałam na
Billy'ego, który próbował sobie to wszystko poukładać.
Pamiętałam tamten dzień, jakby
wydarzył się wczoraj. Wciąż przywoływałam wspomnienia. Były tak wyraźne.
– No ale co z facetem? Przecież
musiał widzieć sprawcę, skoro jeszcze żył – rzucił Billy, przerywając moje
rozmyślania.
– W zeznaniu podał, że nie widział
twarzy. Miał przecież przysłonięte oczy. Nie wiedział, czy był to mężczyzna,
czy kobieta. Po technice walki i uderzeniach wskazywał na mężczyznę. W sądzie
dowiedzieli się, że kiedyś trenowałam sztuki walki, więc wszystko ze sobą
połączyli. Mój czarny pas naprawdę mi wiele pomógł – oznajmiłam z ironią. –
Billy, czy ty naprawdę chcesz mnie teraz przesłuchiwać?
– Przepraszam, ale... Grace
niewiele mi o tym powiedziała i wciąż unikała tematu, a ja chciałem wiedzieć,
czy faktycznie brałaś w tym udział. Jest tak, jak myślałem. Nawet nie wyobrażam
sobie, przez co przeszłaś w więzieniu, Cath. Naprawdę chciałem ci jakoś pomóc,
ale nawet przez Grace nie było to łatwe. – Położył mi dłoń na ramieniu i
uścisnął je lekko. Chwyciłam jego ciepłą rękę i westchnęłam głośno.
Nie mogłam uwierzyć, że siedziałam
obok przyjaciela, którego nie widziałam przez tyle lat. Otaczał mnie normalny,
ludzki świat. W końcu mogłam odetchnąć i nawet zapłakać. Kilka łez spłynęło mi
po policzku, kiedy po raz kolejny zerknęłam na twarz Billy'ego. Otarłam je
błyskawicznie i zamknęłam oczy.
– W porządku. Chcę po prostu
zapomnieć i spróbować jakoś zacząć wszystko od początku – wymamrotałam,
odgarniając opadające włosy.
– Cath, jest jeszcze coś, o czym
chciałem ci powiedzieć – oznajmił Billy.
Nie wiedziałam, czego mogłam się
spodziewać, ale raczej nic już nie było w stanie mnie zadziwić.
– Co jest, Billy?
– Forsa, którą zostawiłaś w domku
letniskowym, zniknęła.
Przypomniałam sobie wtedy o tamtych
pieniądzach. Ukryłam część oszczędności właśnie tam, by kiedyś po nie wrócić.
Dom stał pusty i Billy miał się nim zaopiekować w razie, gdyby coś mi się
stało. Podobnie było z częścią moich rzeczy, które przetrzymywał.
– Kiedy to się stało? – zapytałam.
Oczywiście nie chodziło mi o pieniądze. Ważniejsze było, kto dokonał kradzieży.
– Jakieś osiem lat temu. Nie jestem
pewien i nie mam pojęcia, kto mógłby je ukraść. Dom nie był zdemolowany.
Zniknęły tylko pieniądze.
– Skoro tylko forsa, nie mamy się
czym martwić. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że cię widzę, Billy.
– Ja też się cieszę, Cath. W końcu
jesteś tutaj. Naprawdę nie mogę w to uwierzyć. Powiedz mi tylko, jak mogę ci
pomóc. – Wpatrywał się we mnie jak w obrazek. Widziałam w jego oczach, że z
trudem powstrzymywał się od łez.
– Najpierw możesz zamówić pizzę, bo
umieram z głodu, a nie jadłam śmieciowego żarcia od jakichś... dziesięciu lat. Ale
to nie wszystko, Billy. Jest jeszcze pewna sprawa, o której
chciałabym z tobą porozmawiać.
Kurde to jej brat w końcu żyje czy nie?
OdpowiedzUsuńTo jest dobre pytanie! :D
Usuń