sobota, 15 lutego 2020

Rozdział 8: Róża

Beta Nina Avdeeva, dziękuję <3
~*~

Wszystko zaczyna się komplikować, gdy zdajemy sobie sprawę, że ślady dawnego życia zostały niezatarte. Niedokończone sprawy powracają, przysparzając wielu kłopotów. Mroki przeszłości odradzają się i nie spoczną, dopóki nie pochłoną nas na nowo.

Prowadząc ukochany samochód, zaczynałam odczuwać, że w końcu wyszłam na wolność. Odzyskałam część swojego dawnego życia; był to pierwszy krok na drodze do powrotu. Zamierzałam ułożyć wszystko od początku – odnaleźć brata, zrealizować zadanie, które miałam wkrótce otrzymać, a następnie zaszyć się gdzieś, gdzie nikt mnie nie znajdzie.
Wciąż rozmyślałam o Melvinie, w moich myślach przewijały się również obrazy związane z ojcem. Minęła kolejna rocznica jego śmierci. Chciałam odwiedzić jego grób, jednak nie mogłam się tam pojawić. Ktoś mógłby mnie zobaczyć, a dążyłam do zmiany tożsamości. Waller obiecał mi nowe nazwisko, które było warunkiem niezbędnym do rozpoczęcia nowego życia.
Było około ósmej, kiedy dotarłam do hotelu w pobliżu wieży Coit Tower, w którym planowałam zatrzymać się na jakiś czas. O godzinie dwunastej miałam spotkać się z Wallerem bądź ludźmi wysłanymi przez jego szefa w celu ustalenia szczegółów zadania.
Zaparkowałam samochód na hotelowym parkingu, zabrałam większość swoich rzeczy z samochodu i skierowałam się do wejścia. Zdjęłam kaptur z głowy, by nie wyglądać podejrzanie, po czym weszłam do recepcji, gdzie ciemnowłosa pracownica hotelu powitała mnie uśmiechem.
– Witam serdecznie w naszym hotelu – zaćwierkała kobieta.
Zerknęłam na nią, kątem oka upewniając się, że mam przy sobie wszystkie rzeczy. Liczyłam, że nie wzięła mnie za bezdomną ani żebraczkę, choć mogłam sprawiać takie wrażenie. Hotel był dość ekskluzywnym miejscem, wnętrze zostało bogato urządzone, przez co średnio tam pasowałam. Potrzebowałam nowych ubrań, kosmetyków i innych rzeczy, które pomogłyby mi stać się znowu kobietą.
– Chciałabym wynająć apartament z widokiem na miasto. Interesują mnie ostatnie piętra. Na kilka dni, a może i tydzień. – Czułam, że jestem lustrowana wzrokiem nie tylko przez pracownicę, ale i pozostałych ludzi znajdujących się na holu, jednak starałam się nie zwracać na to uwagi. – Będę mogła liczyć na całodobową obsługę, prawda?
– Ależ oczywiście. Jesteśmy do pani usług. Mamy wolny apartament na ostatnim piętrze. Powinien się pani spodobać – obwieściła recepcjonistka, po czym przygotowała kartę magnetyczną i wstukała coś na klawiaturze komputera. – Na jakie nazwisko? Będzie pani płacić gotówką czy kartą?
– Gotówką. – Zaczęłam dyskretnie wyjmować pieniądze z torby, myśląc w międzyczasie nad nazwiskiem. Nie mogłam posłużyć się własnym. – Na nazwisko Parker, Sarah Parker. – Przypomniałam sobie o Shannon Parker, więziennej koleżance, z którą czasem mogłam normalnie porozmawiać, chociaż była niezrównoważona psychicznie.
Zapłaciłam za wynajem sporą sumę. Miałam do dyspozycji obsługę na każde moje skinienie, oczywiście za opłatą. Odmówiłam pomocy lokaja, który chciał wtargać moje rzeczy na ostatnie piętro – nie mogłam ryzykować. W więzieniu dbałam o formę, więc wniesienie toreb nie było dla mnie trudnością. Odebrałam kartę, powędrowałam w stronę windy i wyjechałam na ostatnie piętro. Towarzyszyło mi młode, jak sądziłam, małżeństwo, które wysiadło na tym samym poziomie.
Po wyjściu omiotłam wzrokiem długi hol, szukając numeru zgodnego z tym na karcie. Szybko odnalazłam apartament opisany jako „1260”. Pokój był ogromny, urządzony w nowoczesnym stylu, czym nieco przerósł moje oczekiwania. Toaleta mieszcząca się obok sypialni również była niezwykle przestronna.
Podeszłam do okna, skąd rozciągał się cudowny widok na całe San Francisco.
Coś niesamowitego, pomyślałam.
Część moich rzeczy ulokowałam w szafie, broń schowałam pod potężnym łóżkiem, które było nieopisanym luksusem w porównaniu do więziennego tapczanu. Zerknęłam na zegar wiszący nad wejściem. Wskazówki wskazywały na ósmą pięć. Miałam niecałe cztery godziny, by przygotować się na spotkanie i zamierzałam je należycie wykorzystać.
W pokoju znalazłam telefon i zadzwoniłam do obsługi, prosząc o komplet ubrań w moim rozmiarze, cztery peruki: dwie czarne, rudą i czekoladowobrązową, dwie sukienki wieczorowe, okulary przeciwsłoneczne i kilka par butów. Wszystko miało zostać doliczone do mojego rachunku oraz dostarczone w ciągu dwóch godzin. W tym czasie udałam się do marmurowej łazienki, by zażyć gorącej kąpieli. Wkrótce pomieszczenie wypełnił cudowny zapach z wanny, w której powstała gruba warstwa piany. Zdjęłam ponure ubranie, podeszłam do jednego ze sporych luster i spojrzałam na swoje odbicie. Widziałam sfatygowaną twarz, posiniaczone ciało, zniszczone włosy. Sylwetką nadal przypominałam kobietę, ale nie czułam się kobieco. Jedynie kobra w dolnej części pleców przypominała mi o dawnej Catherine Anderson. Kiedy zamykałam oczy, wciąż powracały wspomnienia z ciemnej, zimnej celi – utarczki, nocne krzyki, twarze innych więźniów, wrzaski klawiszy. Gdy na powrót unosiłam powieki, wszystko było jasne, przejrzyste, ciepłe, ale myślami tkwiłam w więziennej klatce.
Kiedy zanurzyłam się w wannie pełnej piany, usłyszałam ciche stukanie dochodzące od strony głównego wejścia. Więzienne życie nauczyło mnie wielu rzeczy, szczególnie ostrożności i czujności. Błyskawicznie opuściłam swój raj, narzuciłam na mokre ciało szlafrok i bezszelestnie udałam się w stronę drzwi. Nie wiedziałam, kogo się spodziewać. Byłam w hotelu, więc teoretycznie jedynie obsługa mogła mnie odwiedzić. Nieokreślone przeczucie rozbudzało jednak mój niepokój. Ostrożnie chwyciłam klamkę, po czym otworzyłam drzwi. W progu ujrzałam małego chłopca o skórze w odcieniu czekolady. Wpatrywał się w moją twarz, którą wciąż zdobiło kilka siniaków. Lewą rękę trzymał za plecami, jakby chciał coś ukryć.
– Zgubiłeś się, chłopcze? Co tam chowasz? – zapytałam, marszcząc brwi.
– To dla pani – odpowiedział, wręczając mi różę, którą wyjął zza pleców. Zauważyłam, że jego drobna dłoń pokaleczyła się kolcami, a sądziłam, że kwiaty nabyte w kwiaciarniach były pozbawiane kłujących igiełek. Chwyciłam chłopca za rękę, na co ten się nieco wystraszył.
– Co to ma być? – zadałam kolejne pytanie, świdrując dziecko wzrokiem.
Nigdy nie byłam entuzjastycznie nastawiona do dzieci. Zwykle widziałam w nich małe potworki uprzykrzające ludziom życie. Nie przekonywał mnie gest chłopca. Było w nim coś dziwnego, co wzbudzało moje podejrzenia. Niedawno opuściłam więzienie, wszyscy wiedzieli, kim byłam, więc wielu zapewne na mnie czyhało. Musiałam mieć się na baczności.
– To dla pani – powtórzył chłopiec.
Wtedy dostrzegłam przy łodyżce kwiatu maleńką kopertę z symbolem węża, kobry królewskiej. Niezwłocznie wciągnęłam chłopca z różą do środka i zamknęłam drzwi.
– Nie jestem głucha – prychnęłam. – Nie bój się. Nie zrobię ci krzywdy. Skąd to masz? Kto ci to dał? – mruknęłam cicho zupełnie innym tonem, po czym puściłam rękę dziecka.
– Puść mnie! Ja nic nie wiem! – rzucił chłopiec.
Ku mojemu zdziwieniu nie okazywał strachu, wręcz przeciwnie. Zauważyłam, że kieszenie jego poniszczonych, dresowych spodni są pełne. Dziecko miało na sobie znoszone i zabrudzone ubrania, wyglądało na ubogie.
– Co tam masz? – Wskazałam na kieszenie palcem. Chłopiec zerknął kątem oka w dół, nie spuszczając głowy. – Wyjmij to.
Posłusznie zrobił, co kazałam.
– Przyłóż to do rany. – Podałam mu mały ręcznik hotelowy.
– Dziękuję – odpowiedział cicho. Prawą ręką zaczął wyjmować rzeczy z kieszeń i układać je na pobliskim stoliku. W jednej był telefon, w drugiej pięćdziesiąt dolarów i kilka srebrnych łyżeczek.
– Skąd masz tyle forsy? – spytałam lekko podniesionym tonem tak, by całkowicie nie zastraszyć chłopca.
– Zarobiłem.
– Dam ci dwa razy tyle, jeśli powiesz mi wszystko – zaoferowałam bez zastanowienia.
Chłopiec spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Zastanowił się chwilę i spojrzał na pieniądze, które wcześniej wyjął z kieszeni.
– Więc jak będzie?
– Trzysta dolców i powiem.
Byłam nieco zaskoczona i z trudem powstrzymałam się od prychnięcia.
– Zamierzasz negocjować? Dwieście albo ucierpi twoja druga ręka. I nie myśl, że żartuję.
Na twarzy dziecka pojawił się cień strachu, jednak zdawałam sobie sprawę, że mam do czynienia z zawodnikiem niemalże równym sobie.
– A teraz słucham – zachęciłam go do mówienia.
– Jakiś facet dał mi pięćdziesiąt dolców za zaniesienie tego pod ten numer. Dał mi forsę i telefon. Powiedział, że będzie pani wypytywać o niego, mam przekazać, że dopiero zaczyna – bąknął.
Zastanawiałam się, kto zamierzał ze mną pogrywać. Ktoś, kto doskonale wiedział, kim jestem, o czym świadczył rysunek kobry. Musiał śledzić moje ruchy.
– Co zaczyna? Jak wyglądał ten facet? Wysoki? Niski? Starszy? Jakieś znaki szczególne, które rzuciły ci się w oczy? A ten telefon? – zapytałam, niezwykle wyraźnie wypowiadając każde słowo.
– A forsa? – domagał się chłopiec.
Przewróciłam oczami, po czym podeszłam do szafy i ukradkiem wyjęłam dwieście dolarów, które wręczyłam chłopcu. Nie chciałam zastraszać dziecka groźbami czy przystawieniem mu pistoletu do głowy. Zresztą wyglądał na biednego, więc zapewne pieniądze były mu potrzebne.
– Mów, co zapamiętałeś.
Spełnił polecenie. Wysłuchałam jego krótkiej historyjki. Kiedy skończył, wypuściłam go z pieniędzmi, nakazawszy, by o wszystkim zapomniał i nigdy nie wracał.
Niestety chłopak nie zapamiętał zbyt wiele o zleceniodawcy poza tym, że mężczyzna był wysoki, miał ciemne okulary i czapkę z daszkiem, co świadczyło o tym, że raczej nie był stary. Dzieciak dostał telefon po to, by otrzymać instrukcje dotyczącego tego, jak wejść do hotelu. Chwyciłam maleńką kopertkę i otworzyłam ją. Wewnątrz znajdował się świstek papieru, a na nim napis:
„Ciesz się wolnością, póki możesz”.
Niepokoiło mnie, że jestem obserwowana. Nie wiedziałam, czy to głupi żart, czy nieznajomy miał konkretne zamiary. Prawdopodobnie to druga wersja była prawdziwa. Mogłam znajdować się na celowniku każdego człowieka, któremu wyrządziłam w przeszłości krzywdę. Musiałam koniecznie zmienić dyskretnie lokum, ale przede wszystkim pilnie potrzebowałam nowej tożsamości, by zniknąć i uwolnić się na dobre od cieni przeszłości.
Jedyne, co przychodziło mi do głowy, to telefon do Billy'ego. Rozejrzałam się po pokoju za komórką przyjaciela, lecz mój wzrok zatrzymał się na tej leżącej na stoliku. Najwidoczniej zostawił ją chłopiec. Zastanawiałam się, czy było to celowe zagranie. Od zawsze byłam przewrażliwiona na punkcie podsłuchów i nadajników. Wyjęłam kartę SIM, z której wcześniej skopiowałam na swój telefon wszelkie dane, i wyrzuciłam urządzenie dzieciaka przez okno.
Dopiero wtedy zadzwoniłam do Billy’ego.
– Co jest, Cath? – Usłyszałam ciepły głos przyjaciela, w którym wyczuć można było nutę niepokoju.
– Potrzebuję nagrań z kamer hotelowych. Szukamy dzieciaka z różą oraz faceta w ciemnych okularach i czapce z daszkiem – zakomunikowałam zwięźle, patrząc przez okno na przechodniów.
– Postaram się to szybko załatwić. Co się dzieje?
– Za czterdzieści minut tam, gdzie zawsze – poleciłam, po czym się rozłączyłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz