Beta Nina Avdeeva, dziękuję <3
~*~
Wszystko zaczyna się komplikować,
gdy zdajemy sobie sprawę, że ślady dawnego życia zostały niezatarte.
Niedokończone sprawy powracają, przysparzając wielu kłopotów. Mroki przeszłości
odradzają się i nie spoczną, dopóki nie pochłoną nas na nowo.
Prowadząc ukochany samochód, zaczynałam odczuwać, że w końcu wyszłam na
wolność. Odzyskałam część swojego dawnego życia; był to pierwszy krok na drodze
do powrotu. Zamierzałam ułożyć wszystko od początku – odnaleźć brata,
zrealizować zadanie, które miałam wkrótce otrzymać, a następnie zaszyć się
gdzieś, gdzie nikt mnie nie znajdzie.
Wciąż rozmyślałam o Melvinie, w moich myślach przewijały się również
obrazy związane z ojcem. Minęła kolejna rocznica jego śmierci. Chciałam
odwiedzić jego grób, jednak nie mogłam się tam pojawić. Ktoś mógłby mnie
zobaczyć, a dążyłam do zmiany tożsamości. Waller obiecał mi nowe nazwisko,
które było warunkiem niezbędnym do rozpoczęcia nowego życia.
Było około ósmej, kiedy dotarłam do hotelu w pobliżu wieży Coit Tower, w
którym planowałam zatrzymać się na jakiś czas. O godzinie dwunastej miałam
spotkać się z Wallerem bądź ludźmi wysłanymi przez jego szefa w celu ustalenia
szczegółów zadania.
Zaparkowałam samochód na hotelowym parkingu, zabrałam większość swoich
rzeczy z samochodu i skierowałam się do wejścia. Zdjęłam kaptur z głowy, by nie
wyglądać podejrzanie, po czym weszłam do recepcji, gdzie ciemnowłosa pracownica
hotelu powitała mnie uśmiechem.
– Witam serdecznie w naszym hotelu – zaćwierkała kobieta.
Zerknęłam na nią, kątem oka upewniając się, że mam przy sobie wszystkie
rzeczy. Liczyłam, że nie wzięła mnie za bezdomną ani żebraczkę, choć mogłam
sprawiać takie wrażenie. Hotel był dość ekskluzywnym miejscem, wnętrze zostało
bogato urządzone, przez co średnio tam pasowałam. Potrzebowałam nowych ubrań,
kosmetyków i innych rzeczy, które pomogłyby mi stać się znowu kobietą.
– Chciałabym wynająć apartament z widokiem na miasto. Interesują mnie
ostatnie piętra. Na kilka dni, a może i tydzień. – Czułam, że jestem lustrowana
wzrokiem nie tylko przez pracownicę, ale i pozostałych ludzi znajdujących się
na holu, jednak starałam się nie zwracać na to uwagi. – Będę mogła liczyć na
całodobową obsługę, prawda?
– Ależ oczywiście. Jesteśmy do pani usług. Mamy wolny apartament na ostatnim
piętrze. Powinien się pani spodobać – obwieściła recepcjonistka, po czym
przygotowała kartę magnetyczną i wstukała coś na klawiaturze komputera. – Na
jakie nazwisko? Będzie pani płacić gotówką czy kartą?
– Gotówką. – Zaczęłam dyskretnie wyjmować pieniądze z torby, myśląc w
międzyczasie nad nazwiskiem. Nie mogłam posłużyć się własnym. – Na nazwisko
Parker, Sarah Parker. – Przypomniałam sobie o Shannon Parker, więziennej
koleżance, z którą czasem mogłam normalnie porozmawiać, chociaż była
niezrównoważona psychicznie.
Zapłaciłam za wynajem sporą sumę. Miałam do dyspozycji obsługę na każde
moje skinienie, oczywiście za opłatą. Odmówiłam pomocy lokaja, który chciał
wtargać moje rzeczy na ostatnie piętro – nie mogłam ryzykować. W więzieniu
dbałam o formę, więc wniesienie toreb nie było dla mnie trudnością. Odebrałam
kartę, powędrowałam w stronę windy i wyjechałam na ostatnie piętro.
Towarzyszyło mi młode, jak sądziłam, małżeństwo, które wysiadło na tym samym
poziomie.
Po wyjściu omiotłam wzrokiem długi hol, szukając numeru zgodnego z tym na
karcie. Szybko odnalazłam apartament opisany jako „1260”. Pokój był ogromny,
urządzony w nowoczesnym stylu, czym nieco przerósł moje oczekiwania. Toaleta
mieszcząca się obok sypialni również była niezwykle przestronna.
Podeszłam do okna, skąd rozciągał się cudowny widok na całe San
Francisco.
Coś niesamowitego, pomyślałam.
Część moich rzeczy ulokowałam w szafie, broń schowałam pod potężnym
łóżkiem, które było nieopisanym luksusem w porównaniu do więziennego tapczanu.
Zerknęłam na zegar wiszący nad wejściem. Wskazówki wskazywały na ósmą pięć.
Miałam niecałe cztery godziny, by przygotować się na spotkanie i zamierzałam je
należycie wykorzystać.
W pokoju znalazłam telefon i zadzwoniłam do obsługi, prosząc o komplet
ubrań w moim rozmiarze, cztery peruki: dwie czarne, rudą i czekoladowobrązową,
dwie sukienki wieczorowe, okulary przeciwsłoneczne i kilka par butów. Wszystko
miało zostać doliczone do mojego rachunku oraz dostarczone w ciągu dwóch
godzin. W tym czasie udałam się do marmurowej łazienki, by zażyć gorącej
kąpieli. Wkrótce pomieszczenie wypełnił cudowny zapach z wanny, w której
powstała gruba warstwa piany. Zdjęłam ponure ubranie, podeszłam do jednego ze
sporych luster i spojrzałam na swoje odbicie. Widziałam sfatygowaną twarz,
posiniaczone ciało, zniszczone włosy. Sylwetką nadal przypominałam kobietę, ale
nie czułam się kobieco. Jedynie kobra w dolnej części pleców przypominała mi o
dawnej Catherine Anderson. Kiedy zamykałam oczy, wciąż powracały wspomnienia z
ciemnej, zimnej celi – utarczki, nocne krzyki, twarze innych więźniów, wrzaski
klawiszy. Gdy na powrót unosiłam powieki, wszystko było jasne, przejrzyste,
ciepłe, ale myślami tkwiłam w więziennej klatce.
Kiedy zanurzyłam się w wannie pełnej piany, usłyszałam ciche stukanie
dochodzące od strony głównego wejścia. Więzienne życie nauczyło mnie wielu
rzeczy, szczególnie ostrożności i czujności. Błyskawicznie opuściłam swój raj,
narzuciłam na mokre ciało szlafrok i bezszelestnie udałam się w stronę drzwi.
Nie wiedziałam, kogo się spodziewać. Byłam w hotelu, więc teoretycznie jedynie
obsługa mogła mnie odwiedzić. Nieokreślone przeczucie rozbudzało jednak mój
niepokój. Ostrożnie chwyciłam klamkę, po czym otworzyłam drzwi. W progu
ujrzałam małego chłopca o skórze w odcieniu czekolady. Wpatrywał się w moją
twarz, którą wciąż zdobiło kilka siniaków. Lewą rękę trzymał za plecami, jakby
chciał coś ukryć.
– Zgubiłeś się, chłopcze? Co tam chowasz? – zapytałam, marszcząc brwi.
– To dla pani – odpowiedział, wręczając mi różę, którą wyjął zza pleców.
Zauważyłam, że jego drobna dłoń pokaleczyła się kolcami, a sądziłam, że kwiaty
nabyte w kwiaciarniach były pozbawiane kłujących igiełek. Chwyciłam chłopca za
rękę, na co ten się nieco wystraszył.
– Co to ma być? – zadałam kolejne pytanie, świdrując dziecko wzrokiem.
Nigdy nie byłam entuzjastycznie nastawiona do dzieci. Zwykle widziałam w
nich małe potworki uprzykrzające ludziom życie. Nie przekonywał mnie gest
chłopca. Było w nim coś dziwnego, co wzbudzało moje podejrzenia. Niedawno
opuściłam więzienie, wszyscy wiedzieli, kim byłam, więc wielu zapewne na mnie
czyhało. Musiałam mieć się na baczności.
– To dla pani – powtórzył chłopiec.
Wtedy dostrzegłam przy łodyżce kwiatu maleńką kopertę z symbolem węża,
kobry królewskiej. Niezwłocznie wciągnęłam chłopca z różą do środka i zamknęłam
drzwi.
– Nie jestem głucha – prychnęłam. – Nie bój się. Nie zrobię ci krzywdy.
Skąd to masz? Kto ci to dał? – mruknęłam cicho zupełnie innym tonem, po czym
puściłam rękę dziecka.
– Puść mnie! Ja nic nie wiem! – rzucił chłopiec.
Ku mojemu zdziwieniu nie okazywał strachu, wręcz przeciwnie. Zauważyłam,
że kieszenie jego poniszczonych, dresowych spodni są pełne. Dziecko miało na
sobie znoszone i zabrudzone ubrania, wyglądało na ubogie.
– Co tam masz? – Wskazałam na kieszenie palcem. Chłopiec zerknął kątem
oka w dół, nie spuszczając głowy. – Wyjmij to.
Posłusznie zrobił, co kazałam.
– Przyłóż to do rany. – Podałam mu mały ręcznik hotelowy.
– Dziękuję – odpowiedział cicho. Prawą ręką zaczął wyjmować rzeczy z
kieszeń i układać je na pobliskim stoliku. W jednej był telefon, w drugiej
pięćdziesiąt dolarów i kilka srebrnych łyżeczek.
– Skąd masz tyle forsy? – spytałam lekko podniesionym tonem tak, by
całkowicie nie zastraszyć chłopca.
– Zarobiłem.
– Dam ci dwa razy tyle, jeśli powiesz mi wszystko – zaoferowałam bez
zastanowienia.
Chłopiec spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Zastanowił się chwilę i
spojrzał na pieniądze, które wcześniej wyjął z kieszeni.
– Więc jak będzie?
– Trzysta dolców i powiem.
Byłam nieco zaskoczona i z trudem powstrzymałam się od prychnięcia.
– Zamierzasz negocjować? Dwieście albo ucierpi twoja druga ręka. I nie
myśl, że żartuję.
Na twarzy dziecka pojawił się cień strachu, jednak zdawałam sobie sprawę,
że mam do czynienia z zawodnikiem niemalże równym sobie.
– A teraz słucham – zachęciłam go do mówienia.
– Jakiś facet dał mi pięćdziesiąt dolców za zaniesienie tego pod ten
numer. Dał mi forsę i telefon. Powiedział, że będzie pani wypytywać o niego,
mam przekazać, że dopiero zaczyna – bąknął.
Zastanawiałam się, kto zamierzał ze mną pogrywać. Ktoś, kto doskonale
wiedział, kim jestem, o czym świadczył rysunek kobry. Musiał śledzić moje
ruchy.
– Co zaczyna? Jak wyglądał ten facet? Wysoki? Niski? Starszy? Jakieś
znaki szczególne, które rzuciły ci się w oczy? A ten telefon? – zapytałam,
niezwykle wyraźnie wypowiadając każde słowo.
– A forsa? – domagał się chłopiec.
Przewróciłam oczami, po czym podeszłam do szafy i ukradkiem wyjęłam
dwieście dolarów, które wręczyłam chłopcu. Nie chciałam zastraszać dziecka
groźbami czy przystawieniem mu pistoletu do głowy. Zresztą wyglądał na
biednego, więc zapewne pieniądze były mu potrzebne.
– Mów, co zapamiętałeś.
Spełnił polecenie. Wysłuchałam jego krótkiej historyjki. Kiedy skończył,
wypuściłam go z pieniędzmi, nakazawszy, by o wszystkim zapomniał i nigdy nie
wracał.
Niestety chłopak nie zapamiętał zbyt wiele o zleceniodawcy poza tym, że
mężczyzna był wysoki, miał ciemne okulary i czapkę z daszkiem, co świadczyło o
tym, że raczej nie był stary. Dzieciak dostał telefon po to, by otrzymać
instrukcje dotyczącego tego, jak wejść do hotelu. Chwyciłam maleńką kopertkę i
otworzyłam ją. Wewnątrz znajdował się świstek papieru, a na nim napis:
„Ciesz się wolnością, póki możesz”.
Niepokoiło mnie, że jestem obserwowana. Nie wiedziałam, czy to głupi
żart, czy nieznajomy miał konkretne zamiary. Prawdopodobnie to druga wersja
była prawdziwa. Mogłam znajdować się na celowniku każdego człowieka, któremu
wyrządziłam w przeszłości krzywdę. Musiałam koniecznie zmienić dyskretnie
lokum, ale przede wszystkim pilnie potrzebowałam nowej tożsamości, by zniknąć i
uwolnić się na dobre od cieni przeszłości.
Jedyne, co przychodziło mi do głowy, to telefon do Billy'ego. Rozejrzałam
się po pokoju za komórką przyjaciela, lecz mój wzrok zatrzymał się na tej
leżącej na stoliku. Najwidoczniej zostawił ją chłopiec. Zastanawiałam się, czy
było to celowe zagranie. Od zawsze byłam przewrażliwiona na punkcie podsłuchów
i nadajników. Wyjęłam kartę SIM, z której wcześniej skopiowałam na swój telefon
wszelkie dane, i wyrzuciłam urządzenie dzieciaka przez okno.
Dopiero wtedy zadzwoniłam do Billy’ego.
– Co jest, Cath? – Usłyszałam ciepły głos przyjaciela, w którym wyczuć
można było nutę niepokoju.
– Potrzebuję nagrań z kamer hotelowych. Szukamy dzieciaka z różą oraz
faceta w ciemnych okularach i czapce z daszkiem – zakomunikowałam zwięźle,
patrząc przez okno na przechodniów.
– Postaram się to szybko załatwić. Co się dzieje?
– Za czterdzieści minut tam, gdzie zawsze – poleciłam, po czym się
rozłączyłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz